Daniel Majewski: Bądź sobą!

„Przygodę rozpocząłem egoistycznie, myśląc tylko o sobie i profitach, jakie może mi to przynieść, a dziś moją motywacją są ludzie: albo babcia, albo kobieta, albo fani, którym chcę pokazać drogę amatora, po największy możliwy tylko rozgłos i – co przy tym najważniejsze – radość z życia”. Poznajcie historię Daniela Majewskiego – trenera personalnego i dietetyka, który na co dzień motywuje tysiące ludzi, dzieląc się swoimi doświadczeniami.

FIT Magazyn: Miał pan sporą nadwagę, a dziś jest trenerem. Proszę powiedzieć, kiedy przyszedł taki moment, że postanowił się pan zmienić?
Daniel Majewski: Nie wiem czy to aby na pewno do mnie pytanie, bo na „pana” to jeszcze nie zasłużyłem, ale na temat nadwagi i rozpoczęcia zmian w swoim życiu myślę, że mogę się w ciemno wypowiadać (śmiech). Tak, generalnie przez całe dzieciństwo byłem bardzo otyłym chłopcem, który miał pewnego rodzaju wewnętrzno-zewnętrzną walkę między niekorzystnym wyglądem, a miłością do bycia w centrum uwagi i nieustannym ruchu. Kiedy poszedłem do liceum, postanowiłem rozpocząć wszystko od nowa, odłożyć upokorzenia, jakie napływały do mnie przez całą podstawówkę oraz gimnazjum i przysłowiowo wejść w nowy okres w życiu z buta, licząc, że do wspomnianej szkoły nie trafi za duża ilość osób, która znała moje problemy z przeszłości. Tak też się stało, udawałem kogoś, kim nie jestem, cwaniakowałem, stawiałem na imprezy, ubiór i „rozrabianie”. Do ostatecznego wyróżniania się jeszcze bardziej z tłumu zabrakło mi tylko jednego: wyglądu. Na atletyczną budowę nie liczyłem, na typowego modela również, więc postanowiłem, że pójdę w budowanie masy „mięśniowej” na kebabach po szkole i kilkudniowych tripach alkoholowych co czwartek i piątek. Cudowne uczucie… Żartowałem oczywiście! (śmiech). Z jednej strony jest mi wstyd, a z drugiej – dzięki temu zacząłem w życiu doceniać rzeczy, których wcześniej nawet nie dostrzegałem. W pewnym momencie studiów prawniczych, pamiętam to jak dziś, siedziałem z dziewczyną u niej w domu i oglądaliśmy w TVN-owskim superkinie „Władcę Pierścieni”, jedząc pizzę i zapijając to wszystko schłodzonym browarkiem. Nie wiem co się stało, ale w przerwie reklamowej nagle dostałem jakiegoś pieprzonego olśnienia, którego nawet nie umiem opisać własnymi słowami. Odłożyłem piwo, wyplułem kawałek pizzy i wstałem do łazienki. Podniosłem koszulkę i starając się znaleźć tam coś przyzwoitego, co dałoby mi radość, pewność siebie i uznanie w oczach dziewczyny… nie znalazłem nic, oprócz zatłuszczonego cwaniaka! Jak najszybciej umyłem zęby, aby jak najszybciej zapomnieć o tym smaku, zapachu, o wszystkim. Pożegnałem się z dziewczyną i bez słowa wyszedłem, byle tylko jak najszybciej położyć się spać, a od „jutra” rozpocząć NOWE ŻYCIE.

Czy trudno było osiągnąć wymarzony cel?
Nie jest to żadną ściemą, bajerą i piękną historią, która ma złapać za serce, ale swojego wymarzonego celu w kwestii sylwetki jeszcze nie osiągnąłem i boję się, że biorąc pod uwagę mój charakter i działanie tego sportu jak najmocniejszego narkotyku, długo takiej sylwetki nie osiągnę (przynajmniej psychicznie). Jeżeli natomiast chodzi o inne wymarzone aspekty, które przyszły za sprawą zmiany myślenia, odżywiania, traktowania ludzi i nastawienia do życia, to szczerze i nieskromnie mogę powiedzieć, że chyba jestem największym szczęściarzem na naszej planecie. Także podsumowując… wymarzonego celu nie osiągnąłem, ale takie chwile, jak m.in. przyszłe przeprowadzenie wykładu motywacyjnego na Targach „Dni Fit&Beauty” naprawdę mnie do tego przybliży… I mam nadzieję, że wielu słuchaczy również.

Co pana motywowało i nadal motywuje?
Na początku chęć zmiany i udowodnienia innym, że każdy może. Później, kiedy już udowodniłem dwóm stronom, że można ruszyć i rozpocząć, moją motywacją stała się chęć doskonalenia. Teraz mam największy skarb na świecie, nową kobietę, która w stu procentach mnie wspiera, a co najważniejsze, podobnie jak mi – daleko jej do ideału, przez co idealnie się rozumiemy. Motywują mnie tysiące ludzi, śledzących moje poczynania w celu wiary, że nigdy nie kłamałem mówiąc, że każdy, zaczynając dosłownie od zera, może osiągnąć to, do czego naprawdę wydawałoby się, że nie jest stworzony, czy to, w co nikt z bliskich nie wierzył. Jest to idealny i wspaniały przykład na pewną rzecz, którą dostrzegłem właśnie teraz. Spójrzmy, jak fajnie to wygląda: przygodę rozpocząłem egoistycznie, myśląc tylko o sobie i profitach, jakie może mi to przynieść, a dziś moją motywacją są ludzie: albo babcia, albo kobieta, albo fani, którym chcę pokazać drogę amatora, po największy możliwy tylko rozgłos i co przy tym najważniejsze: radość z życia.

Czy ktoś pana wspierał? Jak reagowali pana bliscy, otoczenie na początku?
Pozostawię to bez komentarza… Albo może inaczej: każdy, kto czyta ten wywiad i ma już jakieś pojęcie na temat tego sportu: na pewno wie, co chcę przekazać, a osoby, które dopiero zamierzają rozpocząć przygodę i nie otrzymują wsparcia i wiary od otoczenia, niech wyraźnie posłuchają moich słów: NIE LICZCIE NA TO! Rozpocznijcie egoistycznie, od SWOICH zmian na lepsze, od SWOJEGO zdrowia, SWOICH efektów i WASZEGO uznania w oczach innych. Nie liczcie na nikogo innego, jak tylko na siebie. A później, kiedy już Wam się uda (a tak będzie na pewno, bo jeżeli ja potrafię, to już chyba każdy może), wróćcie do tego miejsca i zarażajcie innych swoimi historiami i drogą. Uwierzcie mi, że 95% osób nie wytrzymuje z powodu braku wsparcia nie wiedząc, lub inaczej mówiąc – „myśląc”, że tylko oni takiego wsparcia nie mają… Nic bardziej mylnego!

A dzisiaj? Z perspektywy kilku lat… Jak zmieniło się pana życie?
Mój charakter zmienił się o całego mnie. Z zewnątrz fakt, wyglądam jak zakochany w sobie burak, ale każdy, kto mnie zna, wie, że oddam wszystko, co mam, jeżeli tylko komuś ma to pomóc – poświęcę tyle czasu, ile się da na rozmowę, jeżeli komuś ma to pomóc, napiszę tyle postów i przygarnę na klatę tyle hejtów, ile tylko można, czy jeżeli któregoś dnia ta sama osoba ma napisać mi: „Majewski, przepraszam, myliłem się w stosunku do Ciebie, rób swoje, piona!”. Przestałem myśleć o sobie, nauczyłem się dyscypliny, szacunku do bliskich, pieniądza, kocham motywować, rozmawiać. Doceniam każdy dzień, cieszę się życiem i nie widzę świata poza swoją kobietą, która uwaga: prawdopodobnie czytając ten wywiad, będzie już moją narzeczoną chociaż w życiu o czymś takim na pewno na razie nawet nie marzy. Jesteście pierwszymi, którzy o tym się dowiedzieli, więc trzymajcie kciuki, bo jest to mój motor napędowy i największa radość z życia!

Co jeszcze sprawia panu radość?
Uśmiech babci, czas z ukochaną i motywowanie ludzi. Trening, dieta i efekty to rzeczy drugorzędne, bo bez tych pierwszych nie miałbym tych drugich.

Motto, którym kieruje się pan na co dzień…
Zawsze. Bądź. Sobą.

Co chciałby pan przekazać wszystkim czytelnikom FIT Magazynu?
Krótko i na temat: będę jednym z niewielu ludzi w Polsce, którego społeczeństwo nawet pomimo mieszanych uczuć, ostatecznie pokocha, a przynajmniej uszanuje to, co robię lub zrobię dla fitness branży. Szczerze? Obecnie jestem jeszcze małym żuczkiem, który nawet czasami nie ma sił popchać własnego, małego gówienka, ale będę najlepszy, a zarazem najsympatyczniejszy i najszczerszy. Przysięgam na własne nazwisko, publicznie. Także, drodzy Państwo, redakcjo, moi fani… na Waszych oczach tworzy się ciemniejsza i bardziej kontrowersyjna wersja wspaniałego człowieka jakim jest… Jacek Bilczyński!

Rozmawiała: Agnieszka Słodyczka
Fot. Rafał Koziej

Robert Kocjan
Polecamy

Powiązane Artykuły