Wojtek Mazolewski: Polka to mocne słowo

Dawno żaden polski zespół jazzowy nie przyciągał na koncerty takiej ilości fanów, jak kwintet Wojtka Mazolewskiego. Jego ostatni albumu „Polka” spotkał się z fantastycznym przyjęciem. Laureat Jazzowego Oscara

Skąd wzięła się w panu pogoda ducha? Wartość, która jest dla pana – dosyć nietypowo jak na standardy dzisiejszego zabieganego świata – ważna i cenna?
Wojtek Mazolewski: Myślę, że ta cecha pojawiła się u mnie w dosyć naturalny sposób. Wyniosłem ją z domu. Kiedy założyłem zespół „Pink Freud”, bardzo chciałem, żeby poprzez koncerty i muzykę wzmacniać pozytywną energię życiową odbiorców. Podobne cele przyświecały mi, kiedy zakładałem zespół Wojtek Mazolewski Quintet. Oczywiście, życie czasami daje w kość, ale kolekcjonowanie pozytywnych wrażeń w umyśle, pomaga nam lepiej żyć.

Często słyszę od artystów, że ich najlepsze utwory powstawały, kiedy byli w życiowym dołku. Zgadza się pan z tym twierdzeniem? Jak to jest w pana przypadku, jeśli chodzi o proces twórczy?
Zgadzam się, że melancholijny stan jest bardzo twórczy. To czasami działa wręcz jak autoterapia. Dla mnie granie, tworzenie muzyki jest tak jakby tłumaczeniem świata. Tłumaczeniem sobie tego, jaki on jest. Czasami dźwięki podpowiadają mi pewne rozwiązania, czynią ten świat bardziej znośnym. Z drugiej strony, momenty pozytywnego uniesienia też rozwijają mnie jako artystę. Kiedy jest się zakochanym, piosenka powstaje za piosenką. Tak naprawdę, stan szczęścia jest tak samo twórczy jak smutek, tylko nie zawsze potrafimy dobrze budować nasz dobrostan, lepiej wychodzi nam pakowanie się w tarapaty. Statycznie rzecz ujmując, częściej coś idzie nie tak i w związku z tym, częściej ma miejsce negatywny stan twórczy (śmiech).

Czuje się pan spełniony jako muzyk? Obiektywnie rzecz biorąc, po wielkim sukcesie ostatniego albumu „Polka”, na pewno tak. A subiektywnie?
Nie dzielę swojej muzycznej drogi na etapy. Jestem szczęśliwy, że na niej jestem. To, że jestem tam gdzie powinienem i robię to, do czego zostałem stworzony, daje mi ogromną satysfakcję.

Kto pana zaraził jazzem?
Kocham muzykę w całości. W szkole podstawowej zacząłem zakładać różne zespoły. Moje życie było wypełnione muzyką od najmłodszych lat – i to bardzo różną – od reagge, punk rocka, rock po przeróżne inne stylistyki. Chodziłem do liceum plastycznego, więc pojawiła się i plastyka. W pewnym momencie natrafiłem na muzykę jazzową. Zaczęło się od Ornette Colemana (jeden z najwybitniejszych przedstawicieli free jazzu – przyp. red.) i jego pomysłu na muzykę, który nazwał harmolodics. Ten niedawno zmarły, wielki mistrz saksofonu, pokazał, że jazz nie musi być taki, jaki stricte został wymyślony. Tak to się wszystko zaczęło. Choć ja nie do końca czuję się jazzmanem, tylko raczej muzykiem, który stara się spełnić swoją misję.

Czy obserwuje pan wśród ludzi młodego pokolenia zainteresowanie jazzem? Gatunkiem, który w Polsce najbardziej popularny był raczej w pokoleniu naszych rodziców, dziś 50 i 60. latków…
Tradycja jazzu w Polsce jest bardzo silna i bardzo dobra, bo dojrzała. Wydaję mi się, że duch w narodzie nie ginie. Ilość festiwali, zespołów, uczelni, wydziałów wokalistyki świadczy o tym, że cały czas idziemy w kierunku rozwoju. Jeśli chodzi o młodych ludzi, widzę, że bardzo wielu zajmuje się jazzem. Słuchaczy powinniśmy po prostu szanować i mieć świadomość bycia razem, a wtedy wszystko będzie dobrze. Kryzysy w muzyce – i to nie tylko jazzowej – biorą się zazwyczaj stąd, ze twórcy „odlatują” i zaczynają myśleć tylko o sobie.

Czy spodziewał się pan tak dobrego przyjęcia płyty „Polka”? I to w szerokim kręgu publiczności, nie tylko wśród tych, którzy od dawna słuchają jazzu?
Włożyłem w tą płytę całe serce i oczywiście, liczyłem na to, że znajdzie ona swoich słuchaczy, ludzi którym ta muzyka będzie potrzebna, bo po to ją robię. Nie spodziewałam się jednak, aż takiego zainteresowania. Czułem, że zespół jest w bardzo dobrym momencie swojego rozwoju i to, co robimy ma moc. Ale czy takie elementy w połączeniu z innymi warunkami złożą się na końcowy sukces? Tego nigdy nie wiadomo na etapie powstawania płyty. Jestem wdzięczny fanom, którzy kupili album, przychodzą na koncerty, którzy kochają muzykę. Bardzo im dziękuję za to, że są.

Polka to taniec, ale Polka to też kobieta.
To również mocne słowo, samo w sobie. I piękny zbiór liter. Ma spore oddziaływanie i czuję w nim dużą moc.

Jakie kobiety pana inspirują?
Inspiruje mnie wiele kobiet, bo są fascynujące, a do tego mają dzisiaj fantastyczny czas. Są z jednej strony silne, a z drugiej – cały czas czułe, opiekuńcze, kochane. Najbardziej inspirują mnie kobiety działające w obszarze świata sztuki, które śpiewają, malują, tworzą, grają w teatrze, filmie, ale też takie, które zajmują się sztuką estetyki, designu, mody. Najbardziej cenię w kobietach, taką cechę, która zawsze mi się w nich podobała, a chodzi o łagodność. To, że potrafią okazywać miłość w taki ciepły, specyficzny sposób i otworzyć się na drugiego człowieka.

Rozmawiała: Joanna Jałowiec
Fot.

Wojtek Mazolewski – ur. 1976r, trójmiejski basista i kompozytor. Założyciel i lider Pink Freud, Wojtek Mazolewski Quintet. Muzyczny partner m.in. Pete’a Warehama, Dennisa Gonzalesa, Tima Berne, Tomasza Stańko, Johna Zorna, Petera Kowalda, Tymona Tymańskiego, Jerzego Mazzolla, Olo Walickiego, Andrzeja Smolika, Mikołaja Trzaski, Marcina Maseckiego, Wojtka Waglewskiego, Lecha Janerki, Fisza, Emade oraz wielu innych. Autor muzyki filmowej i teatralnej. Prowadzi autorską audycję w Polskim Radio oraz w Chilli Zet. Laureat prestiżowych nagród muzycznych, prezentuje nowe oblicze polskiego jazzu w Europie, Ameryce Południowej i Japonii.

Redakcja Magazynu
Polecamy

Powiązane Artykuły