Szymon Kubicki: Metalowiec w kuchni

O tajnikach kuchni bezglutenowej, kulinarnej walce płci, wyobraźni w kuchni oraz pasji do gotowania rozmawiam z Szymonem Kubickim – długowłosym miłośnikiem ostrego brzmienia, prowadzącym serwis „Facet i Kuchnia”

Jak rozpoczęła się pana przygoda z gotowaniem?

Szymon Kubicki: Nie było żadnego spektakularnego „Bang!”. W dzieciństwie często przesiadywałem w kuchni, towarzysząc matce w przyrządzaniu posiłków. Nie spodziewałem się jednak, że w przyszłości będzie mnie pasjonować właśnie gotowanie. Wszystko zaczęło się bardzo prozaicznie. Kiedy poznałem moją obecną żonę, nie potrafiła ani nie próbowała gotować, więc po prostu, po męsku przejąłem inicjatywę w tym zakresie. Stało się to naturalnie i nie stanowiło dla mnie żadnego problemu. Co więcej, zacząłem gotować z dnia na dzień, z pewną – nazwijmy to – radością. Sam nie wiem, skąd wziął się ten entuzjazm. Być może przeczuwałem, że mam w tym temacie coś do powiedzenia. Niewykluczone, że w innych okolicznościach nigdy bym tego nie odkrył, ale przecież o tym, co nas w życiu spotyka często decydują przypadki.

Kto wpadł na pomysł założenia kulinarnego bloga?

Tu ponownie na arenę wkracza moja żona. Po latach mojego kucharzenia w domowym zaciszu, Gosia coraz częściej namawiała mnie do założenia bloga i podzielenia się nowymi pomysłami z innymi. Trochę się opierałem, przede wszystkim dlatego, że sama koncepcja bloga wydawała mi się nie do pogodzenia z moją introwertyczną naturą. W końcu uległem, nie miałem wyjścia. Teraz stronę prowadzimy wspólnie, a ja dzięki jej nieocenionej pomocy mogę skupić się już tylko na wymyślaniu przepisów i sprawdzaniu ich w kuchni.

Czym jest kuchnia bezglutenowa i dlaczego tak pana zainteresowała?

Najkrócej rzecz ujmując, kuchnia ta polega na wykluczeniu z codziennej diety pszenicy i innych zbóż zawierających gluten. Tylko tyle, a to wystarczyło, by ów temat wywołał tak skrajne emocje i reakcje, które swoich wyznawców skupiły w przeciwstawnych, żeby nie powiedzieć wrogo nastawionych do siebie obozach. Jeśli mam być szczery, nie rozumiem tej burzy medialnej wokół glutenu i diety bezglutenowej, podsycanej przeważnie przez zacietrzewionych teoretyków, którzy nigdy na własnej skórze nie sprawdzili, o co właściwie chodzi, a nawet nie zadali sobie trudu, by głębiej wniknąć w temat. O tym, czym jest gluten, dlaczego, moim zdaniem, warto z niego zrezygnować, jak również o tym, że – wbrew twierdzeniom krytyków – pszenica i inne zboża glutenowe nie zawierają żadnych składników, których nie można byłoby dostarczyć organizmowi sięgając po inne naturalne produkty – można przeczytać choćby na mojej stronie. Tam też dokładnie wyjaśniam przyczyny i skutki przejścia na drugą, dla wielu, ciemną stronę mocy. Za taką, a nie inną decyzją nie stała moda ani kaprys zblazowanego hipstera, ale chęć poprawy pogarszającego się samopoczucia. Od lat zmagałem się z nieustannym bólem i świadomością, że choć waga na to nie wskazywała czuję się jak nadmuchany balonik. Świadomością, która prowadziła do tego, że stałem się niewolnikiem nieprzewidywalnych kaprysów własnego żołądka. I to w sytuacji, gdy odżywiałem się zdrowo i racjonalnie. Wystarczyło jednak ze spożywczej układanki odjąć pszenicę i inne glutenowe zboża, a rezultaty okazały się wręcz fantastyczne. Z pewnością takie, których zdeklarowani przeciwnicy diety bezglutenowej nawet nie są w stanie sobie wyobrazić. Podobna sytuacja dotyczyła mojej żony, która od dzieciństw, tylko na podstawie oceny własnego samopoczucia, praktycznie nie sięgała po produkty zawierające gluten i czuła się z tym świetnie. Zmiana diety w pewnym stopniu na glutenową, zresztą pod moim wpływem, sprawiła, że zaczęła czuć się znacznie gorzej. W jej przypadku ponowna pełna eliminacja glutenu okazała się powrotem do dawnych nawyków i przyniosła powrót do dobrego samopoczucia. To mi wystarczy, by z przekonaniem twierdzić, że każdy powinien spróbować jeśli nie całkowicie zrezygnować, to przynajmniej ograniczyć ilość spożywanych produktów zawierających gluten. Myślę tu zwłaszcza o pieczywie, po którym obydwoje czuliśmy się najgorzej. Taka zmiana, wbrew pozorom, nie wymaga wielkiego wysiłku, a efekt może być zdumiewająco pozytywny.

Jakie jest pana ulubione danie?

Nie mam ulubionej potrawy, to byłoby zbyt proste. Kierując się sentymentem mógłbym powiedzieć, że to naleśniki z truskawkami, za którymi przepadałem w dzieciństwie, ale to nie wyczerpuje tematu. Odpowiem więc dyplomatycznie: moje ulubione danie to takie, które wciąż przede mną.

Jedzenie to przyjemność?

Oczywiście, że tak! Wszystkim, którzy uważają inaczej należałoby tylko współczuć. Jedzenie bardzo silnie oddziałuje na zmysły, a tym samym stanowi źródło przyjemności. Z drugiej strony, tak jak w przypadku wszystkich innych dobrodziejstw tego świata, radości jedzenia nie warto nadużywać. Lepiej pamiętać, że jakość powinna zawsze górować nad ilością. Smakosz czy znawca kuchni nie musi, ba! – nie powinien, wyróżniać się nadwagą, choć w naszym kraju przyjął się chyba nieco inny model.

Pana rockowy wygląd to przypadek?

Zdecydowanie nie. Rockowy wizerunek przyjąłem po to, by wyróżnić się w szerokim gronie blogerek, które dominują w kulinarnej blogosferze (śmiech). A tak poważnie, muzyka była, jest i będzie moją pierwszą i najważniejszą pasją, a długie włosy, jeśli to ma być wyznacznik owego „rockowego wyglądu”, zapuściłem już w podstawówce. Niestety, tak się złożyło, że nie podbijam świata grając w drugim Behemoth, więc realizuję się w inny sposób.

Co czytelnicy znajdą w pana książce („Facet i kuchnia. Smacznie kreatywnie bez glutenu”)?

Czytelnicy znajdą wszystko, co najlepsze. Od teraz pozostałe książki kucharskie będą już tylko kurzyć się na półkach (śmiech). Moja książka zawiera 130 przepisów, podzielonych na 20 rozdziałów, odpowiadających jednemu lub kilku wiodącym składnikom. Wszystkie przepisy są bezglutenowe, ale na tym nie koniec. Równie ważne było dla mnie stworzenie przepisów z uwzględnieniem kilku innych zasad, zgodnych z moją filozofią gotowania, takich jak wspomniana już sezonowość, ograniczenie do minimum ilości cukru i pustych kalorii. Książka ma pokazać, że kuchnia bezglutenowa nie jest smutna, nudna i monotonna, ani tym bardziej niezdrowa; że nie musi polegać na rozpaczliwym odtwarzaniu bezglutenowych odpowiedników takich glutenowych hitów jak pizza, pierogi, ciasta czy pieczywo. Bezglutenowe odżywianie to świetna okazja do zmiany sposobu myślenia o jedzeniu, do przekonania się, że chleb wcale nie musi być podstawą codziennej diety, a wiele bezglutenowych deserów to po prostu kulinarny raj, w którym mąka pszenna nie jest do niczego potrzebna. Możliwości w tej kuchni są nieograniczone, a dostępnych składników jest mnóstwo. Ponadto, ważny był dla mnie uniwersalizm. Kierowałem się zasadą, by dania te okazały się interesujące również dla osób, które nie zrezygnowały z glutenu. Ogromna część czytelników mojej strony nie stosuje tej diety, a mimo to regularnie korzysta z przepisów, które proponuję. Nie dlatego, że są bezglutenowe, a dlatego, że są proste i bardzo smaczne, oparte na świeżych, sezonowych składnikach dobrej jakości. Jestem pewien, że czytelnik widząc większość dań zaproponowanych w książce, choćby tych opartych na bogactwie warzyw i owoców, wcale nie o ich bezglutenowości będzie myślał w pierwszej kolejności.

Kto gotuje lepiej: kobiety czy mężczyźni?

Nie sposób rozstrzygnąć tego w sposób jednoznaczny. Fakt, że profesjonalne gotowanie zostało zdominowane przez mężczyzn również – moim zdaniem – niczego ostatecznie nie przesądza. Nie płeć determinuje umiejętność gotowania, ale pasja, z jaką podchodzi się do tego zajęcia. Owszem, z moich obserwacji wynika, że o ile kobiety zwykle lubią trzymać się sprawdzonych schematów i z pełną powagą traktują przepis jako instrukcję wykonania potrawy od A do Z, tak mężczyźni częściej nie są skłonni trzymać się wytycznych, wolą kombinować, próbować i ryzykować. Co warte podkreślenia, z różnym skutkiem. Nie jest to jednak żelazną regułą. Poza tym, wielu z nas z sentymentem wspomina rodzinną kuchnię, gdzie ster najczęściej pozostawał w rękach matek. Tam często nie było miejsca na eksperymenty, także dlatego, że nie wszyscy domownicy byli na nie gotowi. Można więc chyba powiedzieć, że w zależności od okoliczności, czasem lepiej gotują kobiety, a czasem mężczyźni.

Kto jest pana kulinarnym autorytetem?

Czy zabrzmi to zbyt buńczucznie, jeśli powiem, że nie uznaję autorytetów? Może zamiast mówić o autorytetach, ponieważ to wielkie słowo, lepiej skupię się na kimś, kto zainspirował mnie w największym stopniu. Był to, jak zapewne w przypadku dziesiątek tysięcy osób na całym świecie, słynny Brytyjczyk Jamie Oliver. Jego swoboda i absolutnie wyluzowana postawa przemówiły do mnie od razu, a jednocześnie uświadomiły mi, że faktycznie tak można, że gotowanie nie musi wiązać się z kurczowym trzymaniem się sztywnych zasad, często mających swoje źródło w zamierzchłej przeszłości i nijak pasujących do domowego kucharzenia. Wreszcie, że w kuchni może sprawdzić się każdy, wystarczy tylko odrobina dobrej woli. Dziś jestem bardziej świadomy kulinarnie, a tym samym bardziej krytyczny wobec poczynań Jamie’go niż kiedyś, ale to przecież naturalny proces. Teraz w zupełności wystarcza mi własna wyobraźnia.

Jaki jest pana ulubiony składnik w kuchni, bez którego nie może się pan obejść?

Nie jestem w stanie wskazać jednego ulubionego składnika. Zawsze gotuję sezonowo, wykorzystując dostępne produkty, które w danym momencie są najlepszej jakości. Nie mam wątpliwości, że jestem uzależniony od jabłek i pomidorów. Zresztą, uwielbiam niemal wszystkie polskie owoce. Jestem maniakiem dobrych serów, wolę je (podobnie jak ryby) zdecydowanie bardziej od mięsa, po które sięgam sporadycznie. Sery jem niemal codziennie, a wyjeżdżając za granicę zawsze rozglądam się za lokalnymi gatunkami. Są jeszcze zioła i przyprawy – tu bardziej od soli cenię sobie pieprz, gałkę muszkatołową i mój ukochany pimenton – hiszpańską wędzoną, mieloną paprykę, w zależności od rodzaju – słodką albo ostrą.

Okładka książki

Rozmawiała: Kinga Pinas

Szymon Kubicki (ur. 1977) — wrocławianin; z wykształcenia prawnik, z zawodu redaktor muzyczny, z zamiłowania kucharz. Od trzech lat dzieli się swoimi przepisami z internautami, prowadząc serwis www.facetikuchnia.com.pl, w którym od kilkunastu miesięcy publikuje przepisy wyłącznie na potrawy bez glutenu. Facet i Kuchnia to szereg inspiracji na oryginalne, lekkie i zdrowe posiłki oraz kreatywne wykorzystanie w ich przygotowywaniu najróżniejszych sezonowych darów natury. Facet i kuchnia. Smacznie, kreatywnie i bez glutenu, premiera: 23 września 2015

Anna Chodacka
Polecamy

Powiązane Artykuły