Michał Kościuszko: Jeszcze ciut szczęścia

Przed rajdem zawsze zakłada najpierw lewą rękawiczkę. Nie wstydzi się przyznać do strachu, do pełnego sukcesu brakuje mu… odrobiny szczęścia. Rajdowy Wicemistrz Świata JWRC z 2009 roku, jeden z najlepszych, polskich towarów eksportowych

Co robisz zanim wsiądziesz do samochodu? Czy wierzysz w jakieś przesądy?
Michał Kościuszko: Owszem (śmiech). Było ich więcej, teraz praktykuję tylko kilka. Kiedyś nie goliłem się przed zawodami. Ale to nie jest dobry pomysł (śmiech). To nie działa, nieważne czy jestem ogolony, czy nie. Teraz, zawsze zakładam lewą rękawiczkę najpierw, później prawą. Nigdy nie kładę butów rajdowych na stole. Uważam, że to przynosi pecha. Buty szybko się zużywają i często je kupuję, ale pamiętam o tym, żeby nawet tych nowych nie postawić na stole. Generalnie nie jestem przesądny. Pamiętam za to jedną zabawną sytuację. Podczas jednego z rajdów, na dojazdówce z jednego odcinka na kolejny, mój pilot Maciek (Szczepaniak – przyp. red.), kazał mi się natychmiast zatrzymać, bo przebiegł nam drogę czarny kot. I czekaliśmy dobre pięć minut, żeby jakiś samochód nas wyprzedził i przeciął tę linię wyznaczoną przez czarnego kota (śmiech). Dopiero wtedy pojechaliśmy dalej.

Czyli jesteś przesądny czy nie?
Uważam, że dobry wynik jest wypadkową dobrego przygotowania się przed startem, dyspozycji danego dnia, a także dobrego sprzętu. Nie ma tu miejsca na przesądy. Często powtarzam, że brakuje mi troszeczkę szczęścia. Często jest tak, że dysponuję bardzo dobrym sprzętem, jestem w doskonałej formie, robię świetne wyniki, ale na końcu wyścigu dzieje się coś, co jest tylko kwestią szczęścia lub jego braku. Tego jakoś bardziej nie zgłębiałem (śmiech), ale dostałem kiedyś e-maila od jakiegoś wróżbity, który napisał, że moja liczba, na razie nie jest liczbą mistrzów i sukcesy przyjdą dopiero w którymś tam roku. Szybko skasowałem tę wiadomość.

Czy denerwuje cię pytanie o to, czy się boisz, kiedy jeździsz?
Absolutnie nie. Zdaję sobie sprawę, że tak ekstremalny sport wiąże się w świadomości osób, zwłaszcza z nim niezwiązanych, ze strachem. Skłamałbym, gdybym powiedział, że się nie boję. Każdy, kto ma wyobraźnię i wie, co może się wydarzyć, w takich warunkach się boi. Strach jest naturalny. Ale w momencie, kiedy wsiadam do samochodu, zapinam pasy, to nie skupiam się na strachu. Wręcz przeciwnie, odrzucam wszystkie destrukcyjne myśli. Jak będę myślał: „ Jest ślisko, jakie wielkie te drzewa przy drodze”, to tym bardziej prawdopodobne jest, że w któreś z nich wjadę. W rajdach potrzebna jest absolutna koncentracja. Kiedy piłkarz się pomyli, to najwyżej wykopie piłkę w trybuny, kiedy myli się kierowca rajdowy, to kończy się to wypadkiem.

Jesteś częścią zespołu. W samochodzie jesteś ty i pilot. Ale ta druga połówka zespołu zostaje raczej w cieniu, bo to kierowca jest doceniany i kiedy pojawiają się sukcesy, na niego spada cały splendor…
No tak faktycznie jest. Pilot jest mało widoczny. Ale rozsądny pilot nigdy nie próbuje wyjść przed szereg. Jednak w samochodzie ja i pilot jesteśmy równi. On tak samo nie mógłby jechać beze mnie, jak ja bez niego. Wyścigi, to jest sport zespołowy, wbrew pozorom. Gdybym miał to ująć procentowo, to ok. 70/80 proc. stanowi kierowca, a te pozostałe to jest mix innych czynników, w tym umiejętności pilota.

Za granicą jesteś chyba bardziej popularny, niż w Polsce?
Dostaję sporo wiadomości, np. z Japonii, gdzie nigdy nie startowałem. Dużo e-maili przychodzi też z krajów, w których dużo się ścigam, z Włoch czy Hiszpanii, Wielkiej Brytanii. Jednak większość jest od kibiców z Polski, którzy śledzą moje zmagania w mistrzostwach świata. W Polsce startuję średnio dwa razy w roku, w tym w Rajdzie Barbórki, bardziej na zasadzie podziękowania kibicom, niż prawdziwego rywalizowania.

Kierowca rajdowy to pasja czy zawód?
Ująłbym to tak: to kompleksowe poświęcenie się karierze, na którą składa się nie tylko prowadzenie samochodu. Od najmłodszych lat byłem przygotowywany do uprawiania wyczynowo sportu samochodowego. Moje szczęście polega na tym, że na początku, mój tata (Jan Kościuszko – były kierowca rajdowy, obecnie właściciel sieci restauracji Polskie Jadło, znany z organizacji największej Wigilii dla bezdomnych na krakowskim Rynku – przyp. red.) umożliwił mi taką drogę. Potem, z czasem zdobywania umiejętności i doświadczenia, mogłem przejść na zawodowstwo. Na ten moment nie wyobrażam sobie, że robię coś innego. Kiedy przyjdzie moment, że przestanie mnie to interesować, to, z równie dużym zaangażowaniem, zajmę się czymś innym.

Natknęłam się na twoje wypowiedzi na temat „normalnej” jazdy po ulicach. Podobno wolisz być wtedy pasażerem?
Zdecydowanie tak. Tak naprawdę jazda po mieście mnie nudzi. Nie ma w tym nic fascynującego. W momencie, kiedy moim zawodem jest naprawdę szybka i ekstremalna jazda, to przemieszczanie się z punktu A do punktu B, z przepisową prędkością, nie stanowi żadnej atrakcji. Kiedy tylko mam okazję, jadę jako pasażer, bo nie lubię wyścigów, jakie mają miejsce na polskich drogach.

Rozmawiała: Anna Chodacka

Anna Chodacka
Polecamy

Powiązane Artykuły