Materiały archiwalne naszych dziennikarzy

Gmina się zmienia
Krzeszowice – tutaj warto: żyć, pracować, wypoczywać

Spokojne miasto i ciekawa gmina. Krzeszowice – to stare uzdrowisko, do którego po zdrowie przyjeżdżają mieszkańcy Małopolski i Śląska. 25 kilometrów do Krakowa, 50 kilometrów do Katowic – to odległość z Krzeszowic do centrów stolic obydwu regionów. Dystans między tymi dwoma aglomeracjami, pośród których leżą Krzeszowice, wynosi około 75 kilometrów. – Korzystamy z dobrego położenia. Nasi mieszkańcy mają możliwość szybkiego dojazdu koleją czy samochodem do firm, szkół, szpitali i instytucji kultury dwu silnych regionów. Jednocześnie żyje się u nas coraz lepiej, a komfort życia podnosi się dzięki inwestycjom gminnym i budowie infrastruktury transportowej – mówi burmistrz Krzeszowic Czesław Bartl.

Doskonałe położenie
Z Krzeszowic do centrum Krakowa jedzie się pociągiem 35 minut. To czas porównywalny do podróży z osiedli w dużym mieście do jego centrum tramwajem lub autobusem. W niedalekiej przyszłości, po planowanej przez PKP modernizacji międzynarodowej linii kolejowej, czas przejazdu powinien być jeszcze krótszy. Już dzisiaj Krzeszowice są objęte preferencyjną stawką w regionalnych połączeniach kolejowych, w obrębie strefy aglomeracyjnej Krakowa. Węzeł autostradowy w Trzebini, do którego dojeżdża się odnowioną drogą krajową nr 79, pozwala korzystać z autostrady A4 i nawiązujących do autostrady dróg głównych na Śląsku i w Małopolsce. Dzięki temu podróż autostradą do Wrocławia trwa 2,5 godz, a do Berlina 5,5 godz.
Blisko z Krzeszowic jest także do dwu najważniejszych w Polsce regionalnych portów lotniczych – krakowskiego i śląskiego. Kraków Airport w Balicach jest w zasięgu kilkunastu minut jazdy samochodem, śląskie Pyrzowice to odległość niespełna 80 km od Krzeszowic.
Patrząc na mapę środkowej Europy łatwo zauważyć, że chyba największym okręgiem przemysłowym jest Górny Śląsk połączony z aglomeracją krakowską i okręgiem Ostrawy w Czechach.
– Dla podmiotów gospodarczych z tego obszaru gmina Krzeszowice to doskonałe miejsce na siedziby firm, magazyny czy centra logistyczne. Widzimy rosnące zainteresowanie naszą gminą ze strony przedsiębiorców, nie tylko zagranicznych. Liczymy w dużym stopniu  na firmy krajowe, które chcą się rozwijać i mieć zapewnioną dobrą logistykę. To także doskonałe miejsce dla rozwoju bazy turystycznej, mieszkalnictwa rezydencjalnego czy ośrodków naukowo – badawczych – uważa burmistrz Czesław Bartl.

Klimat uzdrowiska
Przybywający do Krzeszowic są zaskoczeni dużą ilością zieleni parkowej w centrum miasta i zachowaniem unikalnego układu urbanistycznego zabudowy uzdrowiskowej. Trwające obecnie prace rewitalizacyjne podkreślą charakter miasta. Pozwolą wydobyć z niego urok właściwy dla miasteczek żyjących własnym życiem, cieszących się aktywnością społeczną wpisaną z jednej strony w spokój uzdrowiska, a z drugiej w szybki rozwój całej gminy. W mieście funkcjonuje największy szpital rehabilitacyjny w Małopolsce. – Uzdrowisko i przywracanie do zdrowia są nierozdzielnie związane z tożsamością Krzeszowic. Z tym nasze miasto jest kojarzone w całej Polsce. To także argument dla rozwoju usług leczniczych i rehabilitacyjnych dla mieszkańców Śląska i Małopolski. Każde duże miasto ma w swojej okolicy miejsce, do którego przyjeżdża się na niedzielny spacer, a w dzisiejszych czasach – na rowerowe wędrówki. U nas nie brakuje szlaków rowerowych ani pieszych. W centrum już niebawem będzie nowo urządzona przestrzeń publiczna, eksponująca zabytki i zieleń. Jesteśmy gminą, w której będzie się żyło i wypoczywało coraz lepiej – twierdzi sekretarz gminy Jan Bereza.
Ostatnie lata to wiele inwestycji, poprawiających stan dróg, budynków komunalnych i zabytków. W ramach uchwalonego przez Radę Miejską w styczniu 2009 roku Programu Rewitalizacji Obszarów Miejskich Krzeszowic planowane są inwestycje, w części rozpoczęte już w 2008 roku. Kompleks boisk ze sztuczną nawierzchnią w ramach rządowego programu „Moje boisko ORLIK 2012”, sąsiadujące z nią nowe boisko z nawierzchnią naturalną, blisko 30 placów zabaw w całej gminie, pielęgnacja zieleni parkowej, odnowa zabytków, wybudowanie dwóch dużych przedszkoli w Krzeszowicach i Tenczynku, odnowienie i termomodernizacja wszystkich szkól w gminie, projekty nowych parkingów i porządkowanie przestrzeni publicznej – to tylko niektóre inwestycje zmieniające jakość życia. Jeszcze rok prac budowlanych w centrum i widoczne będzie wydzielenie obszarów o różnych funkcjach – zrewitalizowanego rynku i sąsiednich ulic z parkową zielenią miejską, strefy sportowo – rekreacyjnej i obszaru mieszkaniowego, w którym również przewidziano prace budowlane o charakterze porządkowym.

Od zabytkowego centrum do P+R
Mówiąc o rewitalizacji, gmina planuje zachowanie tego co autentyczne i tego co nadaje klimat Krzeszowicom. Krzeszowice chcą jednocześnie wyróżniać się swoim charakterem i niepowtarzalnością. Założenie odnowy miasta jest takie, by była tutaj pełna oferta w zakresie kultury, sportu, możliwości nauki i rozwijania zainteresowań.
Dzisiaj centrum miasta jest dużo szersze niż rozumiano to jeszcze dwadzieścia lat temu. Liczba mieszkańców gminy rośnie, pojawiły się nowe obiekty handlowe i usługowe, także poza starszą zabudową. W ramach rewitalizacji zakłada się stworzenie nowej strefy inwestycyjnej na należącym do gminy obszarze między dworcami – kolejowym i autobusowym, tuż przy drodze krajowej nr 79 i linii kolejowej Kraków – Katowice. Gmina jest tu właścicielem terenu o powierzchni blisko 5 hektarów. To miejsce idealne dla biznes parku, centrów biurowo – administracyjnych i łączenia biznesu z myślą naukową ośrodków akademickich Krakowa i Śląska.
W planach gminy pod pojęciem centrum ujmuje się obszar od północnej obwodnicy miasta aż po linię kolejową wraz z dworcem i parkingami koło dworca. Już dzisiaj praktycznie system „Park and Ride” funkcjonuje w Krzeszowicach. Mieszkańcy gminy korzystają z dużego parkingu koło dworca, gdzie zostawiają samochody i za 35 minut są w samym sercu Krakowa.
– Liczymy, że w przyszłości czas przejazdu  się skróci, co jeszcze bardziej podniesie atrakcyjność gminy. Już dzisiaj interesuje się nią wielu przedsiębiorców, szukających miejsca pod zakłady produkcyjne i usługowe. Powstają nowe obiekty turystyczne i domy jednorodzinne tych mieszkańców z okolicznych miast, którzy chcą komfortu, ale nie chcą rezygnować z kontaktu z Krakowem czy Śląskiem. Dla nich jesteśmy wyborem optymalnym – mówi burmistrz Czesław Bartl

Ramka:
Gmina Krzeszowice: największa gmina powiatu krakowskiego, powierzchnia –  139 km kw., 31,5 tys. mieszkańców, w gminie są 32 obiekty zabytkowe. Na terenie gminy znajdują się trzy parki krajobrazowe i blisko 200 kilometrów ścieżek rowerowych, pieszych i dydaktycznych.

Wędrówki szlakami pielgrzymów
Liczne sanktuaria i miejsca przechowywania relikwii dają Małopolsce niewątpliwy prymat w naszym kraju. Szukając chwili wytchnienia od codziennego zabiegania i czasu na najgłębsze przeżycia religijne warto odwiedzić gminę Krzeszowice, przez którą wiedzie kilka szlaków o charakterze religijnym.

Podkrakowski Szlak Papieski
Upamiętnia wycieczki piesze i rowerowe ks. Karola Wojtyły – biskupa i kardynała, w okresie pracy w Archidiecezji Krakowskiej. Trasa szlaku została opracowana na podstawie wspomnień i zapisków osób towarzyszących w wędrówkach przyszłemu Papieżowi Janowi Pawłowi II. Przebiega m.in. przez Krzeszowice, Czerną i Paczółtowice, gdzie ustawione zostały tablice informacyjne szlaku.

Międzynarodowy Szlak Maryjny
Pomysł oznakowania trasy pielgrzymkowej z Częstochowy do Mariazell powstał  w połowi lat 90 ubiegłego wieku w Austrii. Pierwotne oznakowanie, wyłącznie drogowskazowe, nie było odtwarzane. Do idei wrócono w 2006 roku. Ostatecznie ustalono, że w Małopolsce szlak będzie liczył 228 km z 328 km przebiegu głównej trasy na terenie Polski. Pielgrzymując Szlakiem Maryjnym z Zakopanego na Jasną Górę w Częstochowie odwiedzimy w gminie Krzeszowice najpiękniejsze sanktuaria: sanktuarium Przemienienia Pańskiego w Tenczynku, kościół parafialny pw. św. Marcina w Krzeszowicach, sanktuarium Matki Boskiej i św. Ojca Rafała Kalinowskiego w Czernej oraz sanktuarium Matki Boskiej w Paczółtowicach.

Dróżki karmelitańskie w Czernej
Historyczno-przyrodnicza ścieżka edukacyjna, prowadząca przez teren dawnej klauzury papieskiej i prezentująca walory przyrodnicze Rezerwatu Dolina Eliaszówki oraz walory kulturowe zespołu klasztornego Karmelitów Bosych. Na szlaku znajduje się charakterystycznych 8 punktów ( klasztor, kaplica św.Teresy, źródło św.Eliasza, mur klasztorny, brama siedlecka, grota św.Hilariona, dawna furta klasztorna, most eremicki, zwany diabelskim), zaś odcinki między nimi eksponują walory przyrody nieożywionej (wapienie dolnego karbonu wąwozów i formacji skalnych) i ożywionej (zasoby leśne rezerwatu).

„Żyjmy ekoenergetycznie” czyli kolektory słoneczne w Krzeszowicach
To pierwszy w Polsce projekt, który zakłada instalację kolektorów słonecznych w prywatnych domach, podczas gdy mieszkaniec nie ponosi żadnych opłat. Całość kosztów pokrywa UE oraz gmina Krzeszowice

„Żyjmy ekoenergetycznie” to program działań, które mają na celu m.in. zmniejszenie ilości zanieczyszczeń emitowanych do powietrza w procesie ogrzewania czy ograniczenie kosztów ogrzewania budynków. To projekt o wartości niemal 6 mln złotych, finansowany w 85 proc. przez  Unię Europejską w ramach działania „7.2. Poprawa jakości powietrza i zwiększenie wykorzystania odnawialnych źródeł energii Małopolskiego Regionalnego Programu Operacyjnego na lata 2007-2013. W kolektory zostanie wyposażonych 300 domów mieszkańców gminy Krzeszowice (m.in. Czerna, Dubie, Wola Filipowska, Tenczynek).

Kolektor dla oszczędnych

Gmina zakłada, że instalacja kolektorów pozwoli poprawić jakość powietrza w regionie, zmniejszyć stężenie zanieczyszczeń przekraczających normy, poprawi atrakcyjność i konkurencyjność gminy, zarówno dla mieszkańców, potencjalnych inwestorów jak i turystów.

– Kilka gmin w Małopolsce dostało dofinansowanie na kolektory, większość z nich jednak, na te do zamontowania na budynkach użyteczności publicznej. W skali kraju projektów, które realizacją tego typu przedsięwzięcia na podobna skalę można policzyć na placach obu rąk – Łukasz Wróblewski, koordynator projektu z ramienia UM w Krzeszowicach, dowodzi dlaczego projekt jest nowatorski.

O ile wpływ dwutlenku węgla na ocieplenie klimatu wśród naukowców jest tematem spornym ostatnimi czasy (spora grupa badaczy dowodzi iż wzrost temperatury spowodowany jest aktywnością słońca a nie zanieczyszczeniami), to niewątpliwie kwestie finansowe przemawiają za wykorzystaniem kolektorów. Dla przykładu pięcioosobowa rodzina aby podgrzać wodę na cele użytkowe w ciągu roku potrzebuje 3942kWh energii. Jeśli do tego celu użyjemy gazu ziemnego zapłacimy, na chwilę obecną, ok. 830 zł. Jeśli przyjmiemy że cena gazu będzie wzrastać o 10 proc. rocznie to po 10 latach wydamy 13,193 zł. Kolektory słoneczne są w stanie pokryć w całości zapotrzebowanie energetyczne do podgrzania wody przez pięć miesięcy w roku. W przypadku ich użycia  uzyskamy 2625kWh energii w ciągu roku, co daje 66 proc. oszczędności. Praca całej instalacji to ok. 40zł. w ciągu roku. Dzięki temu inwestycja zwróci się po ok. 15 latach.

Łukasz Wróblewski, szacuje że wartość instalacji na dachu jednego domu, na którą składa się: zestaw 3 kolektorów słonecznych, konstrukcja wsporcza, zestaw przyłączeniowy, płyn solarny dla całej instancji oraz montaż powinna oscylować w granicach 11,5-12 tys. zł brutto.
– Na etapie przygotowani wniosku aplikacyjnego, założyliśmy że łączna moc zainstalowanych paneli słonecznych musi wynieść ponad 1,3 MW, czyli tyle ile można wyciągnąć z małej elektrowni wodnej. Taka moc pozwoli uzyskać redukcję emisji gazów cieplarnianych wyrażonych ekwiwalentem CO2 o wartość 837,5 Mg/rok. Takie założenia mamy w projekcie i zakładam, że zostaną one osiągnięte – komentuje menager projektu „Żyjmy ekoenergetycznie”.

Ani złotówki od mieszkańca

Instalacja kolektorów to nie tylko nowość dla urzędników, którzy projekt wdrażają. To przede wszystkim nowa inicjatywa dla mieszkańców. 17 maja miało miejsce spotkanie  na temat instalacji kolektorów.  – Zaskakująco pozytywnie i spokojnie – odpowiada Wróblewski pytany o reakcje mieszkańców na pomysł kolektorów w ich gminie. – Obserwują, pytają. Co godne podkreślania codziennie wpływa kilka wniosków z umowami do podpisu i muszę przyznać że dokumenty są w zdecydowanej większości kompletne i starannie wypełnione.

Nowatorskość projektu przejawia się jeszcze w kilku aspektach. Z Małopolskiego Regionalnego Programu Operacyjnego nie został jeszcze sfinansowany żaden podobny projekt. W skali kraju kilka samorządów przygotowało dokumentację aplikacyjną i znajdują się w różnym stadium realizacji projektu, zawsze jednak finansując wkład własny przy współudziale środków mieszkańców.

– Nasza innowacyjność polega na tym, że do przygotowywanej przez mieszkańca lub już wcześniej wykonanej instancji wewnętrznej dostarczamy kompletną instalację solarną na dach wraz z montażem i konstrukcją wsporczą zupełnie za darmo. Każdy mieszkaniec ma zapewnioną 10 letnią gwarancję na elementy instalacji znajdującej się na dachu oraz 5 letni bezobsługowy czas korzystania z kolektorów słonecznych – informuje Łukasz Wróblewski.
– Co ciekawe, kolektory przez okres 5 lata (tzw. okres trwałość projektu) stanowią mienie gminy, a po tym czasie „przejdą” na własność mieszkańców, w zamian za to na ten sam okres mieszkańcy „oddają” w nieodpłatne użytkowanie fragment (ok. 6 m kw.) swojego dachu w celu zamontowania solarów – dodaje.

Pomysł na kolektor

Unijne pieniądze, wkład własny gminy i dobra wola mieszkańców to nie jedyne czynniki, które mogą zadecydować o sukcesie projektu. Cytowany już Łukasz Wróblewski, zagadnieniami energii odnawialnej oraz instalacją kolektorów zajmuje się od dawna.
Kilka lat temu działał w Zarządzie Stowarzyszenia Nadwiślańska Grupa Działania E.O. Cenoma, i wraz z koordynatorami z 7 innych gmin północno-wschodniej małopolski przygotowywał w ramach programu Leader+, opracowania i szkolenia w dziedzinie odnawialnych źródeł energii. Wiele z powstałych wówczas projektów, ciekawych, innowacyjnych – ma szansę realizacji, lub czeka na „odpowiedni” czas. Jednym z takich projektów był wówczas pomysł zakładania kolektorów słonecznych na prywatnych domach. Pomysł ten, był wykorzystywany przez wielu wójtów i burmistrzów w wyborach samorządowych w 2006 roku. Zebrano wówczas ponad 10 tys. chętnych mieszkańców z 27 gmin, ale nie zamontowano ani jednego kolektora.

– Kiedy w połowie 2008 roku rozpocząłem pracę w Krzeszowicach „przyniosłem” warsztat z poprzedniej gminy, w tym m.in. ankietę w zakresie montażu kolektorów słonecznych. W Urzędzie Miejskim w Krzeszowicach tworzony był wówczas Program Ograniczenia Niskiej Emisji, obejmujący szereg działań zmierzających do poprawy czystości powietrza atmosferycznego. Skorzystano z „mojej” ankiety i zebrano 503 deklaracje udziału w projekcie. Ostatecznie program nie powstał. Zostały ankiety – wspomina Wróblewski.

Inicjatywa jednak „nie umarła”. W kwietniu 2010 roku kiedy został ogłoszony nabór do działania 7.2 Małopolskiego Regionalnego Programu Operacyjnego wniosek został przygotowany i złożony. Przeszedł ocenę formalną, merytoryczną i strategiczną i otrzymał dofinansowanie.

Oprócz tego, że Krzeszowice wyposażą 300 domów w gminie w kolektory, chcą też posłużyć swoim „know how” innym samorządom. Równocześnie z postępami w rozwoju projektu powstaje dziennik projektu, który dokumentuje poszczególne posunięcia w jego ramach ale wyłącznie w zakresie realizacji w obszarze kolektorów słonecznych (projekt obejmuje też np. wymianę kotłowni czy termomodernizację w szkołach – przyp.red.).  – To swoiste studium projektu będzie przedstawiało sposób realizacji podobnych przedsięwzięć w sakli kraju i może stanowić kompendium dobrej praktyki w tym temacie dla innych samorządów. Opracowanie zostanie wydane jako skrypt w II połowie 2012 roku na zakończenie realizacji projektu i przedstawione na seminarium podsumowującym realizację projektu – dodaje Wróblewski.

Choć realizacja programu kończy się pod koniec przyszłego roku Łukasz Wróblewski już ma pomysł na kolejną ekologiczną inicjatywę w Krzeszowicach. – Robocza nazwa to „Zielony rower Małopolski” – zdradza urzędnik.

Anna Chodacka

Poza Krakowem jest taniej
Krótki dojazd do miasta, znacznie niższa cena za metr kwadratowy, atrakcyjna okolica. Deweloperzy nie przestają kusić inwestycjami ulokowanymi w podkrakowskich gminach

Zakup nieruchomości w okolicy dużych miast, takich jak Warszawa, Wrocław czy Kraków, to alternatywa dla osób, których nie stać na mieszkanie w mieście. Tańsze podkrakowskie miejscowości wygrywają z inwestycjami w Krakowie.

Bliżej i taniej

Z dworca w Krzeszowicach do centrum Krakowa pociąg jedzie ok. 30 minut. To krócej niż z wielu części miasta w godzinach szczytu. Mieszkanie można tu kupić nawet o połowę taniej niż w Krakowie. Nic dziwnego, że podmiejskie inwestycje znajdują coraz więcej zwolenników. Głównie są to domy, jednak coraz większe zainteresowanie budzą kameralne mieszkania.
– Na terenie Krzeszowic deweloperzy stawiają mini osiedla, na które składają się po kilka bliźniaków w zabudowie. To miejsce dla tych, którzy chcą mieszkać dostatecznie blisko miasta, żeby móc łatwo dojechać do pracy, a jednocześnie chcą mieszkać w ładnej, zacisznej okolicy – komentuje burmistrz Krzeszowic, Czesław Bartl.

Ile trzeba zapłacić za mieszkanie pod Krakowem? 6 tys. zł za m kw. mieszkania w Zielonkach, 5 tys. w Niepołomicach, 4 tys. za m kw. lokum w Krzeszowicach. Przeprowadzki za miasto są popularne od kilku lat, jednak do niedawna oferta ta dotyczyła głównie domów. Miniosiedla z kilkoma bliźniakami szybko znajdywały nabywców. Niskie ceny gruntów zachęcały do budowy zarówno inwestorów indywidualnych, jak i deweloperów.
Kiedy mieszkania w miastach zaczęły gwałtownie drożeć, powodzeniem zaczęły cieszyć się te poza granicami aglomeracji. Ich ceny nadal są konkurencyjne w stosunku do tych miejskich. Jednocześnie jest to dobre rozwiązanie dla tych, którzy nie dysponują dużą zdolnością kredytową.

Przyjazna okolica

Poza cenami kupujących na obrzeża miast ciągnie kameralny charakter, bliskość terenów zielonych i dobrze rozbudowana infrastruktura komunikacyjna. Zastój na rynku nieruchomości przyczynił się do obniżek cen inwestycji rozpoczętych na rynku podmiejskim przed kryzysem. – To powoduje, że zakup mieszkania pod miastem staje się jeszcze bardziej atrakcyjny i pogłębia kłopoty deweloperów działających w miastach – zauważają specjaliści od rynku nieruchomości.
– Liczba inwestycji w domy wzrosła w Krakowie w ciągu ostatniego półrocza 2010 roku o 35 proc., a poza granicami miasta, gdzie są tańsze działki i mniejsze problemy z uzyskaniem pozwolenia na budowę, deweloperzy budują dziś dwa razy więcej niż przed rokiem – tłumaczy Piotr Krochmal, rzeczoznawca majątkowy i analityk rynku nieruchomości.
Dużym zainteresowaniem inwestorów cieszą się grunty położone na zachód, północ i południe od Krakowa. Największy wybór jest w gminach: Zielonki, Mogilany, Zabierzów, Wielka Wieś i Michałowice.
Podkrakowska gmina jest też alternatywą dla tych, którzy chcą budować na swoim. W Krakowie na pozwolenie na budowę, często czeka się na ponad rok, podczas gdy w gminach sąsiednich proces załatwiania wszelkich formalności jest skrócony do kilku miesięcy. Do gmin, które mają zatwierdzone plany miejscowe (Zabierzów, Wielka Wieś, Wieliczka, Świątniki Górne, Iwanowice), wkrótce dołączą kolejne, np. Michałowice.

Konkurencja na obrzeżach Krakowa

W Krakowie w 2009 roku o połowę zmalała liczba wniosków deweloperów o pozwolenia na budowę, a w porównaniu z 2008 rokiem budujący rozpoczęli o 10 proc. mniej inwestycji. Ceny spadły w ciągu półrocza o ok. 10 proc. Dziś najdrożej jest w Śródmieściu – tutaj średnia cena za m kw. nowego mieszkania wynosi 10,5 tys. zł. Druga jest Krowodrza – 8 tys. zł, zaraz za nią Podgórze – 7,4 tys. zł, a na końcu Nowa Huta – 6,4 tys. zł. W porównaniu z ofertą gmin podmiejskich to nadal bardzo dużo.
– Deweloperzy nadal testują rynek w podkrakowskich gminach. W Krzeszowicach pojawiają się pojedyncze inwestycje ale nie buduje się dużo – tłumaczy Piotr Krochmal. – To co jest już wybudowane wystarcza aby sprostać popytowi. Deweloperzy jeśli już coś postawią to i tak starają się to sprzedać w Krakowie, nie widząc szansy na transakcję wewnątrz gminy – dodaje.
Mimo ciągłej popularności inwestycji poza miastem, analityk rynku nieruchomości ostrzega też przed konkurencją z obrzeży Krakowa.
– Jeśli cena za mkw. mieszkania, w Krakowie i pod Krakowem, będzie się różnić o powiedzmy 1,5 tys., to kupujący jednak wybiorą np. krakowską Nową Hutę, niż mieszkanie pod miastem – zaznacza Krochmal.

Aneta Zadroga, Anna Chodacka

Pełnosprawni kibice powinni wstawić się za niepełnosprawnymi
Na pytania o europejskie standardy traktowania niepełnosprawnych kibiców i gotowości Polski pod tym względem na Euro 2012 odpowiada Daniela Wurbs*, prezes Football Supporters Europe**(ang. Europejskiej Organizacji Kibiców)

Anna Chodacka: Jak FSE stara się pomóc niepełnosprawnym kibicom?
Daniela Wurbs: Poza naszą współpracą z CAFÉ, mamy także własny dział „Disabled Fans’ Rights” gdyż jesteśmy zdania, że prawa kibiców niepełnosprawnych zbyt długo były ignorowane. W 2009 roku w Hamburgu podczas 2. kongresu kibiców, kiedy to FSE została uformowana, dyskutowaliśmy na temat najlepszych modeli postępowania w sytuacjach w przypadku fanów pozbawionych pełnej sprawności. Na koncie mamy też organizację marszu kibiców niewidzących, czy warsztaty dla kibiców pełnosprawnych. Organizowaliśmy symulacje podczas których przykuwaliśmy ich do wózków inwalidzkich, tak aby zobaczyli jak to jest poruszać się nie mogąc chodzić.

To dosyć nietypowe warsztaty
Uważamy, że najważniejsze jest aby zaadaptować u ludzi jedno podejście. Nie chodzi o to, żeby mieć różne grupy, które mają różne interesy. Chodzi o jedność w spojrzeniu na kibicowskie sprawy. Nieważne czy kibic jest pełnosprawny, czy jeździ na wózku, czy słabo widzi. Dlatego staramy się aby wszystkie inicjatywy czy wydarzenia, które organizujemy były dostępne dla osób na wózkach, niewidomych i słabowidzących.

Czyli skupiacie też niepełnosprawnych fanów?
Dokładnie. W tym momencie naszym celem jest aby tradycyjne stowarzyszenia kibiców przy pomocy CAFE lobbowały za prawami niepełnosprawnych fanów. Przysłuży się to wszystkim. No bo w końcu chodzi o to, aby piłkarskie widowisko oglądało jak najwięcej kibiców na stadionach.

Powtórzę to jeszcze raz: ignoruje się prawa niepełnosprawnych kibiców. Zwykle mają oni wyznaczone miejsca lub sektory dla siebie, oddzielne wejścia, specjalne sekcje. To nadal za mało. Brakuje solidarności i poczucia wspólnoty, pomiędzy tymi którzy widzą, chodzą i słyszą, a tymi, którzy nie mają tych umiejętności. Wynika to też z faktu, że jedni drugich nie znają, więc skąd mają wiedzieć o swoich potrzebach?

Co myślisz o Polsce? Jak u nas dba się o prawa niepełnosprawnych kibiców?
W związku z organizacją Euro 2012 można zaobserwować pewne obiecujące postępy. Instytucje, zwłaszcza te, które współpracują z CAFE (przyp. red. – PL 2012 i Stowarzyszenie Integracja), stają się coraz bardziej świadome kwestii dostępności widowisk piłkarskich dla niepełnosprawnych kibiców. Bardzo cieszy mnie inicjatywa fanów Śląska Wrocław. Powstała tam pierwsza w Polsce organizacja zrzeszająca kibiców niepełnosprawnych KKN (Klub Kibiców Niepełnosprawnych).

Rozumiem, że mimo wszystko nadal mamy sporo do zrobienia?

Polska nie jest tu wyjątkiem. Nawet w krajach Europy Zachodniej, które uważane są za rozwinięte nadal widoczne są braki. W związku z Euro 2012, biorąc pod uwagę przystosowanie infrastruktury stadionów, dzieje się wiele dobrego. Zwłaszcza wśród miast organizatorów imprezy.

Chodzi też o to, żeby niepełnosprawnym fanom zapewnić poczucie, że na stadionie są mile widziani. Tego nie można zaniedbać. Plus, nie wolno zapominać też o niepełnosprawnych, którzy nie widzą lub nie słyszą. Bo często niepełnosprawność utożsamia się tylko  z wózkiem inwalidzkim.

Rozmawiała Anna Chodacka

*Daniela Wurbs – od 2007 roku odpowiedzialna za koordynację FSE. Wcześniej pracowała w Football Supporters Federation, największym zrzeszeniu kibiców w Anglii. Specjalizuje się w europejskiej kulturze kibicowskiej, programach wymiany kibiców, lobowaniem, kampaniami przeciwko dyskryminacji i inicjatywami integrującymi społecznie.

** Football Supporters Europe powstała w 2009 roku. Ma siedzibę w Hamburgu. Obecnie liczy 200 członków z 26 krajów i reprezentuje interesy ok. 2 milionów kibiców. FSE działa na rzecz sprawiedliwego traktowanie kibiców w Europie i pomaga im się organizować. FSE wdrażając i finansując inicjatywę, która miała pokazać, że w krajach Euro 2012 prawdziwe kibicowanie nie ma nic wspólnego z chuligaństwem, wsparła we wrześniu 2010 roku krakowski projekt „Kibicowanie Jako Uniwersalny Język”.

Niepełnosprawny kibic będzie miał łatwiej
Specjalne sektory, przystosowane toalety i podjazdy, dedykowane miejsca parkingowe dla osób niepełnosprawnych. Krakowskie nowe stadiony miejskie nareszcie nie mają się czego wstydzić

Nowe stadiony w Polsce rosną jak grzyby po deszczu. Nowy obiekt Cracovii kosztował 157 mln zł. Może pomieścić ponad 15 tys. widzów. Wyróżniają go nowoczesna, dostosowana do lokalizacji architektura a także liczne udogodnienia dla niepełnosprawnych, za które stadion został nagrodzony. Przebudowany stadion im. Henryka Reymana (docelowo pomieści ok. 18 tys. osób) nie jest jeszcze gotowy, ale przedstawiciele zapewniają, że nowy obiekt także w pełni uwzględni potrzeby osób niepełnosprawnych.

Jest lepiej

Przemysław Urbański, rzecznik Cracovii podkreśla, że nowy obiekt, nie odbiega standardami od stadionów europejskich nie tylko w zakresie potrzeb osób niepełnosprawnych.
– Mamy jeden z najnowocześniejszych obiektów w Europie. Szerokie przejścia, pomieszczenia, trybuny i dojścia dla osób niepełnosprawnych spowodują, że oglądanie widowisk przy Kałuży nie będzie problemem a wręcz przyjemnością – podkreśla Urbański. –
Skończyły się czasy, kiedy niepełnosprawny znajdował się gdzieś tuż przy murawie, widząc niewiele i nie mając dostępu do sanitariatów przygotowanych specjalnie dla nich – dodaje przedstawiciel Cracovii.

– Od wielu lat mecze Wisły ogląda grupa kilkudziesięciu osób poruszających się na wózkach a także osób o innym stopniu niepełnosprawności  m.in. osoby niewidome czy niedosłyszące – przyznaje Adrian Ochalik, rzecznik prasowy klubu Wisła Kraków. – Podobnie jak inni uczestnicy imprezy sportowej, po ukończeniu budowy stadionu, osoby niepełnosprawne będą oglądać mecze w komfortowych warunkach – dodaje.

Nowe i lepsze standardy

Standardem na nowym stadionie Wisły mają być: wygodne miejsca dla osób poruszających się na wózkach i dla ich opiekunów, dedykowana winda, dostęp do cateringu czy przystosowane toalety i podjazdy.

Stadion Wisły Kraków będzie wyposażony w  70 miejsc dla osób niepełnosprawnych na trybunie wschodniej. Na zachodniej będzie podobnie. Jeśli będzie potrzeba, tak było w przypadku meczu z Australią, niepełnosprawni na wózkach będą mieć zapewniony wjazd na pas za liniami bocznymi boiska.

Autorem projektu stadionu miejskiego Cracovii jest Estudio Lamela. To utytułowana hiszpańska pracownia architektoniczna, która od lat tworzy obiekty użyteczności publicznej. Wśród realizacji sportowych jej chlubą jest szereg modernizacji na słynnym Santiago Bernabeu, gdzie swoje mecze rozgrywa Real Madryt.
W Polsce firma jest obecna zaledwie od kilku lat, ale już ma na swoim koncie projekty m. in. terminali lotniczych w Warszawie, Gdańsku i Wrocławiu. Stadion im. Józefa Piłsudskiego jest pierwszym zrealizowanym przez Lamelę w Polsce projektem sportowym, ale w styczniu 2011 pracownia wygrała konkurs na wizję nowej hali dla Wisły Kraków.

Stadion Cracovii wzorem

Nowy stadion miejski Cracovii jest na tyle przyjazny osobom niepełnosprawnym, że pod koniec 2010 roku otrzymał nagrodę w konkursie „Kraków bez barier 2010” organizowanym przez Stowarzyszenie Przyjaciół Integracji wraz z lokalnymi władzami.
Przede wszystkim, na nowym stadionie Cracovii  specjalnie z myślą o osobach niepełnosprawnych został utworzony specjalny sektor. Jak zapewnia klub nie odbiega on ani komfortem ani widocznością od pozostałych sektorów na stadionie. Wydzielony sektor ma 42 miejsca dla osób niepełnosprawnych ruchowo (są miejsca na wózki) i 42 dla osób towarzyszących (miejsca siedzące).

Stadion Cracovii posiada miejsca parkingowe dla niepełnosprawnych: parking wewnętrzny od ul. Kałuży – 2 sztuki (w razie potrzeby,ilość miejsc ulega zwiększeniu). Dojście od parkingu do windy sektora osób niepełnosprawnych jest oznakowane stalowymi klipsami, wyczuwalnymi pod nogami, mocowanymi w kostce brukowej. Dla osób z wadą wzroku jest to ogromne udogodnienie.

Do II kondygnacji trybuny wschodniej (od ul. Kałuży) niepełnosprawni mają dostęp dzięki trzem windom z informacją głosową oraz obniżonymi przyciskami.  W części sektora VIP (trybuna południowa) wygospodarowano osiem miejsc dla osób niepełnosprawnych ruchowo (miejsca na wózki) i osiem dla osób im towarzyszących (miejsca siedzące). Do sektora VIP również można się dostać windą posiadającą informację głosową oraz obniżone przyciski.

W sektorze dla osób niepełnosprawnych (a także w pozostałych sektorach) znajduje się punkt pierwszej pomocy i bar szybkiej obsługi (na razie nie zagospodarowany). Osoby o niepełnosprawności wzrokowej czy też słuchowej mogą przebywać w dowolnym sektorze stadionu.

Dodatkowo wszystkie windy są wyposażone w oznakowania w języku Braille’a. Do potrzeb osób niepełnosprawnych dostosowane są też toalety.

Cracovia ma także w planach stworzenie systemu specjalnego nagłośnienia. Polega on na tym, że jedna osoba komentuje to co się dzieje na stadionie, a osoby niedowidzące bądź niewidome otrzymują specjalne słuchawki, które umożliwią im odbiór sygnału. Na razie brakuje jednak konkretnych decyzji w tej kwestii.

A jak jest w Europie

Kwestia przystosowania nowych stadionów do potrzeb osób niepełnosprawnych nie jest tylko sprawą Krakowa. Europejskie organizacje kibiców takie jak CAFE (ang. Center for Access to Football in Europe) starają się służyć potrzebną wiedzą i pomocą, przy przystosowywaniu budowanych z myślą o Euro 2012 obiektach. Główna misją CAFE jest właśnie działanie na rzecz równego dostępu dla niepełnosprawnych kibiców do meczów piłki nożnej w Europie. Zasięgiem obejmuje państwa członków UEFA. W rejonie geograficznym, w który CAFE działa żyje 100 milionów osób niepełnosprawnych, z czego tego około 500,000 deklaruje, że są kibicami piłki nożnej.

– CAFE blisko współpracuje ze Stowarzyszeniem Integracja oraz spółką PL 2012 aby wspomóc UEFA przy wszelkich kwestiach związanych z dostępnością stadionów dla fanów, którzy nie mogą cieszyć się pełną sprawnością – mówi David Furnival, przedstawiciel CAFE.

CAFÉ zajmuje się także budowaniem siatki organizacji skupiających niepełnosprawnych kibiców w regionie Europy Środkowo – Wschodniej. Chodzi także o to, aby te organizacje miały realny wpływ na decyzje klubu dotyczące niepełnosprawnych kibiców, tak aby oni także mogli cieszyć się widowiskami sportowymi.
– Wiemy, że Kraków nie będzie miastem – organizatorem na Euro 2012, ale CAFE chętnie nawiąże współpracę z niepełnosprawnymi kibicami z Krakowa – deklaruje Furnival.

Anna Chodacka

Następny będzie McKinley
Z Łukaszem Żelechowskim, pierwszym niewidomym, który zdobył najwyższy szczyt Ameryki Południowej Aconcaguę, rozmawiamy o tej niezwykle trudnej wyprawie, planach na przyszłość i tym, że od życia warto chcieć więcej

Anna Chodacka: Najpierw było Kilimandżaro
Łukasz Żelechowski: Tak. Dzięki Fundacji Ani Dymnej i moim udziale w Festiwalu Zaczarowanej Piosenki, który udało mi się w 2006 roku wygrać. Przy okazji festiwalu opowiedziałem o tej mojej miłości do gór, zupełnie nie zdając sobie sprawy jakie przyniesie to konsekwencje. W 2007 roku, przy okazji jednego z koncertów w Wadowicach usłyszałem: „Łukasz czy chcesz iść na Kilimandżaro?”. 5 października 2008 roku stanąłem na tym szczycie. To była moja pierwsza przygoda z tak wysoką górą i wtedy poczułem miłość do ekstremalnych wspinaczek. Z tej perspektywy, którą mam dziś mogę powiedzieć, że to nie było aż takie trudne ale wtedy tak nie myślałem, bo było bardzo ciężko. Ja bardzo kocham góry, od zawsze po nich chodziłem. Na pamięć znam ścieżki w Bieszczadach, Tatrach, Beskidzie Niskim.

Potem był kaukaski Elbrus z Jaśkiem Melą
Tak. A potem Aconcagua. W międzyczasie zrobiłem kurs nurkowania. W październiku 2010 roku udało mi się skoczyć ze spadochronem.

To może lepiej zapytać czego nie robiłeś
Nie skakałem jeszcze z Wielkiej Krokwi, a to podobno też dobry pomysł. Ostatnio też zaangażowałem się w robienie radia (przyp. red. – Radio IN – radiostacja tworzona przez niepełnosprawnych). Mam swoją audycję turystyczną. Kocham całą sztukę związaną z montażem. Aranże muzyczne, realizację dźwięku. Do tego fascynują mnie kresy, śpiewam góralskie piosenki. Jedna z nich nawet przyczyniła się do tego, że pojechałem wraz z Bogdanem i Piotrem na Aconcaguę!

?
Wszystko zaczęło się od niesamowitego przypadku. Pojechałem na konferencję medyczną. Tak się złożyło, że przemieszczaliśmy się w autobusie, w którym jechała też przedstawicielka firmy, która docelowo ufundowała naszą wyprawę (przyp. red. – Gedeon Richter). W jej telefonie zabrzmiała piosenka góralska, od słowa do słowa i się poznaliśmy. Opowiedziałem jej o moich marzeniach górskich i 17 listopada 2010 roku, dowiedziałem się, że zapadła decyzja i dostaliśmy fundusze na wyprawę! Ogromna radość, ale jednocześnie od razu poczucie, że jest mało czasu na przygotowanie.

Krążą legendy o tym jakie oddziaływanie ma wysokość na ciało człowieka

Wszystko, nawet pojedynczo wypowiedziane słowo, jeden wykonany krok sprawia wysiłek. Na początku człowiek jest w letargu, później im wyższa wysokość, tym bardziej świadomość się wyłącza. Każdy bardzo subiektywnie reaguje na wysokość. Na przykład na Kilimandżaro wysiadało mi krążenie. Na Elbrusie z kolei mój organizm już wiedział jak ma się zachować i tam mi się nic nie działo.

Elbrusu nie udało Ci się zdobyć za pierwszym podejściem

Tam wiał wiatr o prędkości 120km/h. Nie słyszałem osoby, która była przede mną. Musiałem zrezygnować, co dosyć mocno mnie zabolało. Ale dwa dni później zdobyłem ten szczyt przy bezchmurnym niebie i bezwietrznej pogodzie

Po Elbrusie miałeś chwilę spokoju

Tak. Ale kiełkowała już we mnie myśl o kolejnej wysokogórskiej wspinaczce. Myślałem konkretnie o Aconcagule. Miałem też takie poczucie, że muszę wziąć sprawy w swoje ręce bo nikt mi w tym nie pomoże

17 listopada dowiedzieliście się, że jest sponsor i możecie jechać

Nie mieliśmy zupełnie czasu na przygotowanie. Najpierw święta, potem Nowy Rok, dużo roboty z załatwianiem sprzętu. Ani się obejrzałem trzeba było wylatywać do Andów! 18 stycznia, po 14 godzinach lotu przylecieliśmy do Argentyny. W Buenos Aires dotarł do nas Arek Mytko. I ekipa była w komplecie. 19 stycznia pojechaliśmy wieczorem do Mendozy. To jest prowincja, na której leży Aconcagua. Będąc Mendozie musieliśmy załatwić pozwolenie na wstęp do Parku Aconcagua. Wstęp na teren parku to 800 dolarów od jednej osoby.

Stamtąd wyruszyliście do głównej bazy Plaza de Mulas

Tak. Baza ta znajduje się na wysokości 4300 m n.p.m. To druga co do wielkości baza na świecie. Tam wynajmowaliśmy muły, które dźwigały nasze bagaże. Byłem pod wrażeniem Argentyńczyków, którzy dbają o te zwierzęta. Każdy muł mógł wziąć nie więcej niż 60 kg, ani mniej ani więcej. Mój plecak był bardzo ciężki, ważył ok. 30 kg. Miałem w nim cały sprzęt elektroniczny, który mi potem skradziono: m.in. laptop, komórkę, ładowarkę słoneczną. Złożyliśmy się na jeszcze jednego muła, żeby wziął ten mój plecak

Podobno wziąłeś w Andy polską kiełbasę

Oczywiście. Zrobiłem wszystkim niespodziankę kiedy dotarliśmy do właściwego Plaza de Mulas (20 minut przed bazą musieliśmy się schronić w starym obozowisku bo załamała się pogoda). Wyciągnąłem z plecaka myśliwską kiełbasę. Wziąłem z Polski krakowską suchą, kabanosy, jałowcową. Stwierdziłem, że na pewno się przyda i nie myliłem się

23 stycznia mieliście dzień odpoczynku

Tak, tzw. dzień restu. Jedliśmy, piliśmy, leżeliśmy. To już było ponad 4 000 m nad poziomem morza. Trzeba było, na ile było to możliwe przyzwyczaić organizm. Odpoczywaliśmy sobie, wysłaliśmy relację do Polski. Internet kosztuje tam 10 dolarów za 15 minut. Choć Argentynka, która zajmowała się sprzedażą dostępu do Internetu, jak zobaczyła mój gadający laptop to dała mi 5 minut gratis

Mamy 24 stycznia poniedziałek

Boguś z Arkiem poszli założyć dwa obozy, na wysokościach 4900 (Canada) i 5600 metrów n.p.m. (Nido de Condores). Jak Bogdan zszedł ok. godziny 20 to niestety organizm upomniał mu się o swoje. On przed wyjazdem borykał się z infekcją. Leczył się antybiotykami. Pokonanie tysiąca metrów w pionie odbiło się na jego zdrowiu. Miał tętno na poziomie 200.

We wtorek 25 stycznia wysłaliście ostatnią relację do Polski przed atakiem na szczyt

Wyszliśmy na ten niższy obóz. Od tej wysokości zaczęła się bardzo zła, żwirowata droga. Szliśmy w bardzo specyficzny sposób, żebym nie tracił energii. Wcześniej do Plaza de Mulas szedłem normalnie z kijami trekingowymi. Z przodu byłem zaczepiony liną, miałem uprząż. Tę linę trzymał Boguś i popuszczał ją lub dociągał w zależności od tego jaka była sytuacja. A Z tyłu Piotruś klepał mnie kijem po biodrze dając mi w ten sposób znak o przeszkodach. Bardzo dobrze sprawdził nam się ten system, aczkolwiek jest jeszcze parę rzeczy do dopracowania. To było niesamowite, że oni mi tak pomagali.

W środę 26 stycznia wyruszyliście do bazy Nido de Condores

Boguś nie czuł się już na siłach. Miał bardzo niską saturację. Na poziomie 40 proc. natlenienia krwi, co kwalifikuje się o zejścia. Wrócił do bazy na 4300 m n.p.m. do Plaza de Mulas. No i dobrze, że zszedł bo rozpętała się wichura. Nasz najnowszej generacji namiot zwiał jeden podmuch wiatru. Kiedy byliśmy już pod samą bazą słońce zaczęło dopiekać, śnieg je odbijał, było bardzo gorąco. Tam odpoczywaliśmy kolejne dwa dni.
To już jest ta wysokość gdzie trzeba dwie godziny gotować wodę, ze śniegu żeby mieć litr napoju. 5600 metrów to także wysokość kiedy organizm przestaje się regenerować. Metabolizm pracuje głównie na to, żeby wyprodukować czerwone krwinki i dotlenić organizm.

Jest piątek 28 stycznia

Wiedzieliśmy, że Boguś do nas dochodzi. On został w obozie, a ja z Arkiem i Piotrem o godz. 21 wyruszyliśmy na 17 godzinny atak szczytowy. Na Aconcagule stanęliśmy o 14.35 następnego dnia, czyli 29 stycznia. Najpierw dwie godziny, w zupełnych ciemnościach zajęła nam droga do kolejnego obozu na wysokości 5800 metrów do bazy Berlin. Śnieg zasypał szlaki, szliśmy na azymut. Nie mogliśmy znaleźć chaty, która była na wysokości 6300 metrów. Dotarliśmy do niej o 6 rano. O godz. 10.13 dotarliśmy do ostatniego wypłaszczenia przed szczytem na wysokości 6700 m n.p.m. Zostało nam 300 metrów w pionie do pokonania. Stromo jak diabli, nie ma gdzie wbić kijów. Byliśmy tak wyczerpani, że chcieliśmy zrezygnować. Nadeszła grupa Polaków, z którymi spotkaliśmy się w obozie niżej. Jeden z nich obiecał mi najlepszą kiełbasę jak tylko wyjdę na szczyt. W końcu stwierdziliśmy, że powolutku, powolutku ale damy radę.

29 stycznia o godz. 14.35 udało się

Ukląkłem i nawet nie miałem siły trzymać polskiej flagi, biało – czerwonej. Po 20 minutach pobytu na szczycie zaczęliśmy schodzić. Na pierwszym odcinku nie było tak źle, ale od godz. 17 zacząłem się przewracać. Ja i Piotr mieliśmy zaburzenia świadomości. Nadaliśmy komunikat przez radio. Gdyby pogoda była lepsza przyleciałby po nas śmigłowiec. O 19 wyszedł po nas ratownik i namierzył nas podobno o 22.30. Nie wiem, bo nie pamiętam tego. Całe zejście to są jakieś strzępy obrazów.

Czy w którymś momencie przeszło Ci przez myśl: „a po co mi to było”?

Absolutnie nie. Wtedy włącza się taka chęć przetrwania. Człowiek myśli tylko o tym, żeby dotrwać. Nie ma czasu na analizę podjętych decyzji

Podobno zgubiłeś rękawiczki w trakcie zejścia

To jest nieprawda. Zdjąłem je na 20 minut. Skończyło się to oparzeniami II stopnia. Słońce i promienie UV na tej wysokości są niesamowicie mocne. Miałem bandamę na głowie, smarowałem się kremem z filtrem 50. Niewiele to pomagało.

Po zejściu, już w Buenos Aires, kiedy jechaliście na spotkanie do domu Polonii okradziono was

Strasznie nas to ubodło. Tam miałem wszystko, cały sprzęt. Plus filmy i zdjęcia z wyprawy. Boguś miał w tym plecaku paszport i aparat. Dobrze, że to się stało w przeddzień wylotu a nie w dzień kiedy wracaliśmy do Polski, bo nie wiem co byśmy zrobili

Czego nauczyła cię Aconcagua?

Tego, że góra skarci niemiłosiernie każdy ubytek w zdrowiu, jedzeniu, sprzęcie.

Czy już zacząłeś myśleć o następnej wyprawie?

Oczywiście, że tak. McKinley mi chodzi po głowie. Może wcześniej Góra Kościuszki ale ona nie jest zaliczana do Korony Ziemi. Moim celem, marzeniem jest właśnie Korona Ziemi. Kocham góry, to jest moja pasja. Aconcagua jest zdobyta. Ok, bardzo fajnie ale za dwa miesiące to już będzie oklepane. Dlatego cały czas trzeba robić coś innego, kolejne granice przekraczać.

Rozmawiała Anna Chodacka

Jesteśmy normalnymi facetami
Niewidomy Łukasz Żelechowski oraz cierpiący na nowotwór Piotr Pogon 29 stycznia stanęli na szczycie najwyższego szczytu Ameryki Południowej – Aconcagua

Należący do tzw. Korony Ziemi szczyt ma wysokość 6962 n.p.m .  – Zazwyczaj zespoły wspinaczkowe aklimatyzują się przez kilka tygodni na większej wysokości. My nie mieliśmy na to czasu ani pieniędzy. Atakowaliśmy szczyt po zaledwie kilkudniowym pobycie w głównej bazie na wysokości 4300 m n.p.m. – mówił po powrocie do Polski Piotr Pogon.
Aconcagui nie udało się zdobyć Bogdanowi Bednarzowi, ratownikowi górskiemu, który był jednym z czterech członków polskiej ekipy „Aconcagua Richter Expedition 2011”.

Zmęczeni ale szczęśliwi

5 lutego zmęczeni ale ogromnie zadowoleni Piotr Pogon, Łukasz Żelechowski oraz Bogdan Bednarz wylądowali na krakowskich Balicach. Na tym samym lotnisku, niemal dwa tygodnie wcześniej, 17 stycznia rozpoczęła się też ich wyprawa do Argentyny. Wylecieli we trójkę. W Ameryce Południowej dołączył do nich jeszcze Arkadiusz Mytko, niestrudzony podróżnik i eksplorator Andów.

Zdobywcy Aconcagui zgodnie twierdzili, że brakowało potrzebnego na aklimatyzację czasu.
Hipotermia, choroba wysokościowa, krótki czas na aklimatyzację przed atakiem na szczyt – to kolejne trudności, jakie napotkali polscy podróżnicy w Andach. – My jesteśmy normalnymi facetami dlatego ta wyprawa była dla nas tak trudna. Ekipy, które atakują Aconcaguę aklimatyzują się 4-5 tygodni. My mieliśmy na to zaledwie kilka dni – mówił Piotr Pogon.

Ze względu na stan zdrowia w ataku na szczyt nie uczestniczył Bogdan Bednarz. 29 stycznia godz.. 14.35 po niemal 17 godzinnej akcji trzej uczestnicy wyprawy Aconcagua Richter Expedition 2011 zdobyli szczyt. Główny atak na Aconcaguę nastąpił z wysokości 5600 m, na której nawet zaprawiony w trudnych warunkach organizm nie jest w stanie się regenerować.

Uczestnicy wyprawy byli tak wyczerpani, chcieli zrezygnować z ostatecznego podejścia i ponowić atak później.  Uznali jednak, że jeśli nie wejdą na szczyt teraz, to następnej nocy już nie dadzą rady. Piotr Pogon przyznał, że bez pomocy kolegów, nie byłby w stanie wejść na szczyt ani z niego bezpiecznie zejść.

– Bardzo trudna walka czekała na nas na ostatnim odcinku trasy, który liczył 300 metrów. Niestabilny grunt, kiedy byliśmy już bardzo zmęczeni nie ułatwiał zadania – relacjonował po przylocie Łukasz Żelechowski. – Ze szczytu schodziliśmy w stanie skrajnego wyczerpania przez 12 godzin – dodał niewidomy podróżnik.

Zejście było jeszcze cięższe

Wejście kosztowało polską ekipę niepełnosprawnych mnóstwo wysiłku. Skrajne wyczerpanie dało o sobie znać zwłaszcza przy zejściu. Łukasz Żelechowski nie pamięta niektórych etapów schodzenia z Aconcagui. Organizmy śmiałków zaczęły odmawiać posłuszeństwa, dlatego  nie obyło się bez pomocy ratowników.

U Łukasza Żelechowskiego doszło do hipotermii.  – Po powrocie z gór byłem tak wyziębiony, że siedziałem w kurtce puchowej drżąc z zimna przy temperaturze powietrza 30 st. C. – mówił. Piotr Pogon odmroził sobie palec w lewej stopie i na razie nie wie czy uda się go uratować. Łukasz Żelechowski zdjął rękawiczki przy zejściu na 20 minut. Z tego powodu dotkliwie poparzył sobie ręce.

Przy zejściu podróżnicy zatrzymali się w obozie na wysokości 6000 m n.p.m. Spędzili tam bezsenną noc i rozpoczęli dalsze schodzenie.

Po Aconcagui

– Chylę czoła przed chłopakami. To z nich jestem najbardziej dumny. Brak wody, surowy klimat, duże kamienie wielkości piłek, które Łukaszowi utrudniały poruszanie się – chwalił kolegów Bogdan Bednarz. – Najciężej było w momencie kiedy wydawało się, że chłopaki nie zejdą. To jest trzecia nasza wspólna wyprawa. Ja nie jestem ich obstawą, ani przewodnikiem. To są moi koledzy i kiedy razem wyjeżdżamy tworzymy zespół – mówił Bednarz.

Przykra przygoda spotkała polską ekipę w Buenos Aires na dzień przed powrotem do Polski. Ukradziono podręczny plecak Łukasza Żelechowskiego a wraz z nim specjalną komórkę dla niewidomych, radio, laptop ze zdjęciami i filmami z wyprawy na dysku, aparat fotograficzny i paszport Bogdana Bednarza.

Łukasz Żelechowski, wśród swoich sukcesów, do których teraz może dodać też zdobycie Aconcagui, ma też zdobycie Kilimandżaro oraz kaukaskiego Elbrusu (również jako pierwsza osoba niewidoma na świecie).

Piotr Pogon także zdobył dotychczas Kilimandżaro i Elbrus, oprócz tego jest aktywnym maratończykiem. Od wielu lat walczy z rakiem. Kiedy miał 16 lat, wykryto u niego guz
krtani. Przeszedł operację, chemioterapię i radioterapię. Potem, kiedy wydawało się,
że pokonał chorobę, znaleziono u niego nowe ognisko raka w lewym płucu.

Bogdan Bednarz jest ratownikiem beskidzkiej grupy GOPR, opiekunem górskim osób niepełnosprawnych. Arkadiusz Mytko jest podwójnym laureatem prestiżowej nagrody „Kolos 2009”, eksploratorem Andów. Wyprawa niepełnosprawnych uczestników była możliwa dzięki firmie Gedeon Richter a patronowało jej stowarzyszenia „Dziennikarze dla zdrowia”.

Anna Chodacka

Wiatr uskrzydla nie tylko pełnosprawnych
Czy żeglarstwo może być sposobem na aktywizację osób niepełnosprawnych? Wątpliwości nie ma student UJ, instruktor ZHR ze Szczepu Szarej Siódemki Wojciech Snoch

– Projekt „Rozwiń żagle” jest na razie w fazie przygotowawczej. Ma na celu aktywizację i integrację osób niepełnosprawnych z grupy „Klika” należącej do Duszpasterstwa Akademickiego „Beczka” – mówi odpowiedzialny za inicjatywę Wojciech Snoch. – Będą oni współpracować z harcerzami i harcerkami z Okręgu Małopolskiego ZHR i razem z nimi organizować cykl wydarzeń o charakterze żeglarskim – komentuje organizator.

Terapia przez żagle

„Rozwiń żagle” odbędzie się po raz pierwszy. To inicjatywa, która swoim zasięgiem obejmie osoby z niepełnosprawnością ruchową zarówno zaawansowaną (ludzie poruszający się na wózkach) i jak i lekką niepełnosprawnością ruchową (osoby poruszające się na chodziku, o lasce, mają niedowład górnych lub dolnych kończyn)

Wspólne pływanie na jachtach, śpiewanie szant, dawanie koncertów, artykuły i audycje radiowe, prezentacja talentów muzycznych i pisarskich, organizacja wystawy a zarazem akcji prac i dzieł artystycznych uczestników projektu. Te aktywności mają się przyczynić do
tego aby przełamać monotonię życia osób niepełnosprawnych.

– Oprócz tego, że taka osoba mówiąc kolokwialnie będzie zmuszona do wzięcia sprawy w swoje ręce, ważnym aspektem terapeutycznym będzie integrowanie się z harcerzami – komentuje Wojtek Snoch. – Ale terapia będzie korzyścią nie tylko dla osób pełnosprawnych. Młodzi ludzie, w wieku gimnazjalnym i licealnym będą mogli się przekonać na własnej skórze jak to jest współpracować z osobami niepełnosprawnymi – dodaje. Dla najbardziej gorliwych i pracowitych harcerzy wolontariuszy(w liczbie 10) równolegle będzie organizowany kurs żeglarski z egzaminem na patent żeglarza jachtowego.

Wychowamy wartościowych harcerzy

Regaty odbędą się pod koniec maja 2011 roku na Bagrach Krakowskich. „Rozwiń żagle” nie pojawiłoby się na wśród planów 23 – letniego studenta biologii UJ gdyby nie nieżyjący już Maciej Radnicki. – Wszystkie inicjatywy żeglarsko- harcerskie jakich się podejmuję są właśnie pod wpływem Maćka – komentuje Snoch.

Maciej Radnicki jest ważną postacią dla krakowskiego ZHR. Prowadził Krakowską Drużynę Wodną im. Mamerta Stankiewicza, której lata świetności przypadają na lata 70. Regularnie urządzał rejsy na jachcie Zawisza Czarny(i nie tylko) po wielu morzach. Działał przy I LO im. Bartłomieja Nowodworskiego. Radnicki jest jedną z ważnych postaci ZHR w latach 80 i uczestnikiem przemian i rozłamu na ZHP i ZHR. Radnicki przez wiele lat prowadził drużynę wodną i założył krąg starszoharcerski „Maszoperia Namorzyny”, który jest podjednostką organizacyjną Okręgu Małopolskiego ZHR, odpowiedzialną za żeglarstwo i za projekt „Rozwiń żagle”. Był też profesorem ASP.

– Poza tym Maciek był drużynowym 7 Krakowskiej Drużyny Harcerzy im. Hm.Tadeusza Boya, w której wychował wielu harcerzy na wspaniałych ludzi. W ostatnich latach swojej działalności zajmował się Kręgiem Starszoharcerskim Maszoperia, z którego harcerze mogli uczestniczyć w rejsach i obozach żeglarskich po morzu i Mazurach – mówi Snoch.

Harcerze wspominają Radnickiego jako człowieka, który zawsze widział pozytywne strony sytuacji. W ludziach szukał zalet a nie wad. Zmarł w 2009 roku po długiej walce z nowotworem. – Jego postawa życiowa może być dla wielu osób wzorem, tak jak była dla mnie – mówi organizator warsztatów „Rozwiń żagle”.

Pomogą rozwinąć żagle

Wojciech Snoch jest zdania, że naczelnym celem ZHR-u jest wychowywanie ludzi. – Dzięki temu projektowi nie tylko niepełnosprawni przekonają się, że można i warto robić ciekawe, nietypowe rzeczy i spełniać swoje marzenia – mówi Wojciech Snoch. – Dzięki takim inicjatywom można wykształcić młodych ludzi, którzy w przyszłości będą prezesami firm, pracownikami, ale też urzędnikami, którzy będą świadomi zarówno ograniczeń jak i mocnych stron osób niepełnosprawnych – dodaje przedsiębiorczy harcerz.

Mimo, że projekt dopiero startuje, oczekiwania co do jego przyszłości są spore. Snoch ma nadzieję, że dzięki „Rozwiń żagle” powstaną harcerskie kadry żeglarskie, które będą pływały z „Klikowiczami” na jachtach częściej niż tylko raz w roku.

W projekcie ma wziąć udział 50 osób: 20 osób niepełnosprawnych z ”Kliki”, 20 harcerzy i harcerek, oraz 10 osób pełnoprawnych z ”Kliki”.

– ZHR i „Klika” są w stanie włożyć w ten projekt znaczny wkład rzeczowy i pewien wkład finansowy. Jednak aby wszystko odbyło się na możliwie profesjonalnym poziomie będziemy potrzebowali wsparcia: najlepiej z funduszy samorządu lokalnego lub od sponsorów – apeluje Wojciech Snoch.

Anna Chodacka

Dom Jeana Vanier, czyli jak się mieszka w ”Arce” w Śledziejowicach
”Arki” nie widać na pierwszy rzut oka. Nie wyróżnia się niczym specjalnym w porównaniu do innych domów w podkrakowskich Śledziejowicach. Dopiero w środku widać, że  L’Arche to wspólnota, w której na co dzień funkcjonują osoby niepełnosprawne intelektualnie
Dom Jeana Vanier, czyli jak się mieszka w ”Arce” w Śledziejowicach
”Arki” nie widać na pierwszy rzut oka. Nie wyróżnia się niczym specjalnym w porównaniu do innych domów w podkrakowskich Śledziejowicach. Dopiero w środku widać, że  L’Arche to wspólnota, w której na co dzień funkcjonują osoby niepełnosprawne intelektualnie
Przy wjeździe do jednego z dwóch domów ”Arki” nie ma potężnego banneru informującego o tym, że jest to wspólnota L’Arche. Jest tylko niewielka drewniana tabliczka, z wygrawerowaną nazwą wykonana przez podopiecznych. Inny, większy i rzucający się w oczy znak, byłby niezgodny ze statutem organizacji. Warunki życia i pracy w domach ”Arki” rozsianych po wszystkich zakątkach świata mają być jak najbardziej zbliżone do tych ”normalnych”. Z tego względu, przez długi czas, nawet mieszkańcy Śledziejowic nie zdawali sobie sprawy z kim sąsiadują.
Aniołki, świeczki, a nawet ogrodowe huśtawki
Wspólnota ”Arki” w Śledziejowicach, która została założona przez Małe Siostry Jezusa niemal 30 lat temu prowadzi dwa domy, w których mieszka 12 osób z niepełnosprawnością intelektualną wraz z asystentami. Poza tym administruje Warsztatem Terapii Zajęciowej dla 30 osób. W ramach jego działalności funkcjonują pracownie: produkcji świeczek, stolarska, malarska, gospodarstwa domowego, krawiecka, ceramiczna i zatrudnienia wspieranego.
Jedną z najprężniej działających jest pracownia świeczek, za którą od 15 lat jest odpowiedzialny instruktor Mariusz Garbol.
– Celem, zarówno moim, jak i innych instruktorów zawsze było to, żeby to co robimy na warsztatach było dobre i kupowane przez ludzi właśnie dlatego, że jest dobrze wykonane dobrze wykonane, a nie dlatego, że zrobione zostało przez osoby niepełnosprawne intelektualnie – mówi Mariusz Garbol.
Technika, której uczestnicy warsztatów używają do wykonywania świec zapożyczona została ze wspólnot angielskiej i francuskiej. Świece wykonane sa parafiny, mają bawełniane knoty, różne kształty i kolory. Ich pomysłodawca mi zawsze są osoby niepełnosprawne, nigdy instruktor.  – Warsztat terapii zajęciowej to dla osób niepełnosprawnych intelektualnie przede wszystkim możliwość bycia z drugim człowiekiem. Uczestnicząc w zajęciach, taka osoba wychodzi ze swojego świata, z dosyć ciasnego kręgu stereotypów. W takim miejscu może zobaczyć, że inni też mają podobne problemy – mówi Mariusz odpowiadając na pytanie o korzyści z tego rodzaju terapii. – Taka osoba może tu znaleźć przyjaźń. Nawet miłość. Tu  spotyka się z akceptacją, ma poczucie bezpieczeństwa. Widzi, że jej praca przynosi fantastyczne efekty – mówi kierownik pracownik świec i dodaje, że produkcja świeczek na święta niebawem ruszy pełną parą.
Również od 15 lat, tyle, że pracownią ceramiczną kieruje Hania Szkopek, także instruktor terapii zajęciowej. – W ”Arce” w Śledziejowicach jestem od 1994 roku. Pochodzę z województwa łódzkiego, ale bardzo zależało mi, żeby pracować w jednym z domów L’Arche, dlatego przeprowadzka do Małopolski nie była dla mnie problemem – mówi Hanna, która w ”Arce” wcześniej prowadziła już pracownię malarską i krawiecką, a pracownię ceramiczną objęła na początku 2010 roku. Hania na pracę w ”Arce” zdecydowała się po lekturze książki założyciela L’Arche oraz artykule w lokalnej gazecie.
– Na początku w warsztatach chodzi o to, żeby odkryć talent takiej osoby niepełnosprawnej intelektualnej, a potem go rozwijać – mówi o swojej pracy Hanna. – W pracowni ceramicznej obecnie zaczyna się już gorący okres przedświęteczny. Przygotowujemy choinki i aniołki, które potem będziemy sprzedawać. Nigdy nie mamy problemów ze zbytem tego  co powstanie na warsztatach – mówi zadowolona instruktorka.
Sporymi sukcesami może pochwalić się także pracownia stolarska, która obecnie realizuje zamówienia na cztery huśtawki ogrodowe.
Od roku pracownią stolarską w warsztacie terapii zajęciowej kieruje Michał Skowronek. – Pracownia zajmuje się bieżącymi potrzebami wspólnoty, jeśli coś trzeba naprawiać to naprawiamy – mówi o funkcjonowaniu pracowni instruktor Michał. – Oprócz tego wykonujemy bardzo różne rzeczy, od skrzynek, poprzez zabawki na huśtawkach kończąc. Do tej pory z naszej pracowni wyszło pięć takich huśtawek. Teraz mamy zamówienia na kolejne cztery. Na brak zainteresowania naszymi produktami nie narzekamy – podkreśla Michał.
Wiesia Kaleta jest jedną z podopiecznych śledziejowickiego L’Arche. Jest na tyle samodzielna, że dojeżdża do Krakowa i pracuje przy sprzątaniu kamienic, ostatnio zaczęła także praktykę w salonie fryzjerskim. – Lubię jeździć do Krakowa pracować. Nie lubię tak siedzieć w jednym miejscu. Wolę cały czas się ruszać – mówi Wiesia. – Nie ważne czy to sprzątanie czy obcinanie włosów – dodaje.
Od 2009 roku wspólnota prowadzi także Środowiskowy Dom Samopomocy, otaczając troską 15 osób i stwarzając im możliwość rehabilitacji fizycznej, aktywnego spędzania czasu oraz nabywania nowych umiejętności.
L’Arche, nie Arka
Od niedawna Wspólnota ”Arka”, wróciła do swojej pierwotnej nazwy Wspólnota L’Arche. – Wolimy, aby nazwa była wymawiana źle, ale żeby to było L’Arche, a nie ”arka”. Zbyt dużo jest instytucji i skojarzeń z tym słowem w Polsce, a my chcemy kojarzyć się z jedną, konkretną nazwą – mówi Wioleta Wegrzyn, fundraiserka i odpowiedzialna za promocję L’Arche.
L’Arche została założona przez Jeana Vanier we Francji w 1964 roku. Zainspirowany przez dominikanina o. Thomasa Philippa, syn gubernatora Kanady, wykładowca filozofii na Uniwersytecie w Toronto, podjął decyzję o dzieleniu życia z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie. Zamieszkując z dwoma upośledzonymi mężczyznami w niewielkim domu w Trosly- Breuil we Francji, powołał do życia pierwszy Dom L’Arche. Jean Vanier znalazł na całym świecie swych naśladowców – obecnie federację tworzy 137 Wspólnot w 135 krajach, rozsianych na wszystkich kontynentach. Życie razem osób z upośledzeniem umysłowym i asystentów, którzy chcą im towarzyszyć i stać się ich przyjaciółmi stanowi istotę L’Arche.
Po pierwszej wspólnocie zrodzonej we Francji w tradycji katolickiej powstało wiele innych wspólnot w różnych kontekstach religijnych i kulturowych. Wszystkie wspólnoty złączone są w Międzynarodowej Federacji L’Arche, która jednoczy je i stanowi dla nich wsparcie. Dokumentami określającymi cele i zasady istnienia wspólnot są : Międzynarodowa Karta L’Arche i Konstytucja Międzynarodowej Federacji Wspólnot L’Arche.
W Polsce wspólnoty posiadają osobowość prawną i funkcjonują jako FUNDACJA L’ ARCHE (wcześniej ARKA) z oddziałami w Śledziejowicach, Poznaniu, Wrocławiu i Warszawie.
– Życie w każdej wspólnocie, dzięki jednolitym zasadom wygląda wszędzie tak samo. Jadąc do ”Arki” na Jamajce, czy Haiti zobaczymy takie same zasady funkcjonowania. Trzymanie się  zasad i statutu, choć nie zawsze łatwe, jest dla nas bardzo istotne – podkreśla Wioleta Węgrzyn.
Anna Chodacka
W przyszłym roku Wspólnota L’Arche w Śledziejowicach obchodzi 30-lecie istnienia. 9 października 2010 roki odbędzie się mecz charytatywny na jej rzecz, w którym udział wezmą przedstawiciele lokalnego samorządu, policji, duchowieństwa oraz piłkarzy KS w Śledziejowicach. W programie zaplanowano inscenizację teatralną w wykonaniu osób niepełnosprawnych intelektualnie. Imprezie patronuje Starosta wielicki Pan Jacek Juszkiewicz.

Outplacement: szansa na nowe życie zawodowe
Sytuacja zwolnienia nie jest łatwa zarówno dla pracownika, który musi odejść jak i pracodawcy, który go zwalnia. W złagodzeniu tego procesu pomagają coraz popularniejsze w Polsce programy outplacementowe

Firma Advisory Group TEST Human Resources w partnerstwie z PM Doradztwo Gospodarcze w latach 2009 – 2011 (koniec czerwca) zrealizowała projekt outplacement, finansowany ze środków unijnych. Celem projektu było wsparcie małopolskich przedsiębiorstw i ich pracowników w sytuacjach wymuszających redukcję zatrudnienia.

Działania wspierające dla zwalnianego

Spowolnienie gospodarcze sprzed dwóch lat doprowadziło do tak niepopularnych decyzji w wielu firmach, jak redukcja zatrudnienia. Dla wielu przedsiębiorstw była to decyzja konieczna, a czasem jedyna by organizacja mogła przetrwać sytuację kryzysową.
Sytuacja zwolnienia to proces trudny nie tylko dla osób zwalnianych, ale także dla zwalniających. Zwolnienia wpływają nie tylko na zewnętrzny wizerunek firmy, ale również na jej wewnętrzną organizację pracy, oraz poziom motywacji pracowników, którzy w firmie zostali.

Proces zwolnień, który jest niewłaściwie przygotowany pociąga za sobą negatywne konsekwencje. Coraz więcej firm zdaje sobie z tego sprawę i w obliczu redukcji wdraża programy outplacementowe. Outplacement w praktyce oznacza, że pracodawca, proponuje zwalnianym pracownikom pomoc w znalezieniu nowego miejsca pracy.

Outplacement może obejmować: odprawy, doradztwo psychologiczne, doradztwo zawodowe z planowaniem optymalnej ścieżki rozwoju zawodowego, szkolenia miękkie, finansowanie kursów zawodowych czy przekwalifikowujących, pomoc w rozpoczęciu własnej działalności gospodarczej, pomoc w szukaniu nowego miejsca pracy, czy tez relokacji no nowego miejsca zatrudnienia. Jednakże trzema najważniejszymi aspektami outplacementu są: doradztwo zawodowe, wspieranie rozwoju kompetencji osobistych oraz umiejętności zawodowych i poszukiwanie ofert pracy dla zwalnianych osób.

Wszystkie powyższe działania zostały zawarte w programie outplacement realizowanym przez AG TEST HR oraz PM DG, finansowanym ze środków unijnych. Zwalniani pracownicy w ramach konsultacji indywidualnych mogli liczyć na udzielenie wsparcia psychologicznego, określenie potencjału zawodowego, zaplanowanie działań rozwojowych zgodnych z potrzebami rynku pracy, ćwiczenia autoprezentacji, ustalenie form i zakresu poszukiwania pracy oraz na zaplanowanie działań służących przekwalifikowaniu zgodnie z potrzebami rynku pracy. W trakcie trwania programu wyspecjalizowani pracownicy zajmowali się też pozyskiwaniem ofert pracy dla zwolnionych osób, pomocą w przygotowywaniu dokumentów aplikacyjnych a także rekomendowaniem osób zwalnianych potencjalnym pracodawcom. Dodatkowo w ramach programu przewidziane były dodatki związane z relokacją, oraz możliwość ubiegania się o dotację na otwarcie własnej działalności gospodarczej.

W ramach kursów zawodowych – do najczęściej wybieranych szkoleń należały: magazynier, kasjer, fakturzysta, operator koparko-ładowarki, kursy z zakresu księgowości, prawo jazdy. Osobom objętym programem outplacementu zaoferowano 1200 ofert pracy. Średnio każda osoba otrzymywała 2, 3 oferty.

Korzyść również dla firmy

Cały program outplacementowy jest ułożony w taki sposób, aby maksymalnie skrócić czas od momentu zwolnienia do znalezienia nowej pracy przez uczestnika – czy to w formie zatrudnienia w innym przedsiębiorstwie, czy też rozpoczęcia własnej działalności gospodarczej.

Dzięki programom outplacementowym zwalniani znaczenie szybciej radzą sobie z sytuacją zmiany i skuteczniej poszukują pracy. Jednocześnie outplacement przynosi korzyści organizacji, która zwalnia. Pracodawca oferujący tego rodzaju program zwalnianym pracownikom buduje pozytywny wizerunek wśród pracowników, którzy w firmie pozostali, a także poza firmą w społeczności lokalnej czy też w branży, w której funkcjonuje.

Programy outplacementowe powinny być dostosowane do okoliczności redukcji zatrudnienia gdyż m.in. to decyduje o ich sukcesie. Konieczne jest zatem uwzględnienie  czynników związanych z lokalnym rynkiem pracy, jak również informacji o zwalnianych pracownikach, jak np.: staż pracy, wiek, wykształcenie, doświadczenie zawodowe czy też zajmowane stanowisko. Zwalniani muszą także zrozumieć ideę outplacementu.

O powodzeniu programu outplacementowego decyduje też aktywna pomoc ze strony przedsiębiorstwa. To, w jaki sposób menedżerowie będą komunikować informacje o zwolnieniach oraz jak zostanie przeprowadzony proces zwolnień w przedsiębiorstwie również będzie wpływać na powodzenie programu.

60 procent skuteczności

Działania w ramach projektu miały na celu ułatwienie osobom zwalnianym odnalezienie się w sytuacji utraty pracy. Do 19 maja w projekcie wzięło udział 698 osób, w tym 337 mężczyzn i 361 kobiet. Do końca czerwca, czyli do momentu zakończenia działań projektu, liczba osób, które skorzystają z inicjatywy, wyniesie 700. Skuteczność projektu wyniosła aż 60 proc., co oznacza, że 60 proc. osób, które wzięło udział w projekcie, znalazło nową pracę.
W programie wzięli udział uczestnicy z 86 firm, z branży usługowej i produkcyjnej, oraz duża grupa osób bezrobotnych.

Wsparcie dla pracowników i pracodawcy
Z Agatą Broś, koordynatorem projektów outplacementowych, o programie„Wsparcie małopolskich przedsiębiorstw i ich pracowników w procesie adaptacji do rzeczywistości gospodarczej w dobie kryzysu” z ramienia Advisory Group TEST Human Resources, rozmawiamy o tym, czym jest outplacement i na jakie wsparcie mogą liczyć zwalniani pracownicy

Pojęcie outplacementu jest w Polsce jeszcze mało znane. Co to w ogóle jest?
Outplacement to forma wsparcia udzielana zwalnianym pracownikom. Przyjmuje postać programu, którego celem jest pomoc w znalezieniu nowego miejsca pracy. Program outplacement może obejmować bardzo różnorodne działania: doradztwo zawodowe i psychologiczne, pomoc w szukaniu nowego miejsca pracy, określenie potencjału zawodowego, finansowanie szkoleń i kursów doszkalających, pomoc w rozpoczęciu własnej działalności gospodarczej, pomoc w relokacji, odprawy. Im więcej elementów zawiera program outplacementowy tym bardziej jest on kompleksowy, a tym samym skuteczny.
W praktyce outplacement oznacza, to, że pracodawca proponuje zwalnianym pracownikom pomoc w znalezieniu nowego miejsca pracy.
Zgodnie z Ustawą o promocji zatrudnienia (z 20 kwietnia 2004 roku o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy) pracodawca, który zamierza zwolnić co najmniej 50 pracowników w ciągu trzech miesięcy zobowiązany jest do zorganizowania zwalnianym osobom programu pomocy oraz zgłosić to odpowiednim instytucjom. Program taki może być realizowany przez urząd pracy, agencje zatrudnienia lub wyspecjalizowane firmy, a finansowanie spoczywa głównie na pracodawcy lub pracodawcy w porozumieniu z odpowiednimi jednostkami

Skąd outplacement do nas przywędrował? W jakich krajach praktyki outplacementowe są powszechne?
Początki outplacementu sięgają lat 40-tych XX wieku. Działania o charakterze outplacementu oferowane były żołnierzom odchodzącym z armii amerykańskiej. W biznesie po raz pierwszy wykorzystane zostały w latach 60 – tych również w USA, i wówczas też pojawiło się pojęcie „outplacement”. W Polsce historia outplacementu jest znacznie krótsza – pojawił się on pod koniec lat 90., wraz z licznymi procesami restrukturyzacji i prywatyzacji. Początkowo przyjmował wyłącznie formę wsparcia finansowego. Obecnie usługi outplacementowe to wysoko wyspecjalizowane działania, wspierające zwalnianych pracowników w znalezieniu nowego miejsca pracy

Oczywiście najlepiej byłoby gdyby kryzysy w gospodarce nie występowały i wsparcia zwalnianym pracownikom nie trzeba było zapewniać, ale jeśli już się zdarzają to czy można powiedzieć, że outplacement jest receptą na kryzys?
Receptą na kryzys nie jest, ale na pewno pozwala złagodzić jego negatywne skutki. Utrata pracy wpływa nie tylko na zmianę sytuacji zawodowej, ale również osobistej i społecznej. Wiele osób nie potrafi sobie poradzić z negatywnymi emocjami związanymi z utratą pracy. Często więc program w pierwszej kolejności koncentruje się na udzieleniu wsparcia psychologicznego, a dopiero w dalszych etapach na pomocy w poszukiwaniu pracy

Jaki odzew mieliście Państwo od firm, które zdecydowały się wziąć udział w programie i pomóc zwalniamy pracownikom odnaleźć się na rynku pracy?
Funkcjonowanie firm w kryzysie charakteryzuje ograniczony budżet. Program wychodził naprzeciw potrzebom organizacji w kryzysie, ponieważ w całości finansowany był ze środków unijnych. Dzięki temu wiele firm miało faktyczną możliwość zaoferowania swoim pracownikom kompleksowej pomocy

Co o programie outplacementu mówili sami zainteresowani, zwalniani pracownicy, którzy wzięli w nim udział?
Dla wielu uczestników zaskakująca była różnorodność działań, jakie program oferował oraz brak jakichkolwiek kosztów. Ważne okazały się szkolenia zawodowe, które pozwoliły zarówno na poszerzenie dotychczasowych umiejętności zawodowych, jak również na zdobycie nowych kwalifikacji lub uprawnień. Było to szczególnie istotne dla osób, które chciały otworzyć własną działalność gospodarczą, której profil działania odbiegał od wykonywanej dotychczas pracy. W trakcie trwania programu nie spotkaliśmy się z żadną negatywna opinią. Uczestnicy doceniali udzielaną im pomoc

Jak ważne jest w outplacemencie wsparcie psychologiczne zwalnianego pracownika?
Z informacji udzielanych przez uczestników programu wiemy, że dla wielu osób był to moment przełomowy dla ich motywacji do dalszego działania. Utrata pracy jest sytuacją niezwykle stresującą. Na jednych stres działa w sposób mobilizujący, innym odbiera energię do jakiegokolwiek działania. Konsultacje psychologiczne dostosowywane były do indywidualnych potrzeb uczestników. Mogły zawierać takie elementy, jak: interwencja kryzysowa, sposoby radzenia sobie ze stresem, analiza sytuacji zawodowej, określenie potencjału zawodowego, omówienie możliwości przekwalifikowania, pomoc w wyborze kursów zawodowych, pomoc w przygotowaniu się do rozmowy kwalifikacyjnej czy pomoc w przygotowywaniu dokumentów aplikacyjnych. Konsultacje pozwalały również na realizowanie tematów, spoza programu, proponowanych przez samych Uczestników. Osoby w trudnej sytuacji życiowej nie tylko potrzebują dobrego planu działania, ale również, czy też przede wszystkim, kogoś, kto będzie chciał ich wysłuchać i z nimi porozmawiać. Wsparcie psychologiczne umożliwia jedno i drugie.

Masaż inny niż wszystkie
To skuteczna metoda na modelowanie sylwetki i walki ze znienawidzonym cellulitem. Dodatkowe korzyści: kilka centymetrów mniej, elastyczna skóra, a nawet opóźnienie efektów starzenia

Endermologia, bo o tej metodzie mowa, polega na oddziaływaniu na skórę i podskórną tkankę łączną. Zabieg przeprowadza się za pomocą specjalnego aparatu, który wytwarza podciśnienie. Dwie rolki (niezależnie napędzane, poruszające się z różną prędkością, w różnych kierunkach) kolejno rozwijają i zwijają fałdy skóry. W połączeniu z podciśnieniem „rozwałkowują” i mocno kształtują sylwetkę. Intensywność masażu dobiera się indywidualnie.
Podczas zabiegu pacjentka ma na sobie kostium tzw. endermowear, dzięki któremu ruchy rolek mogą być maksymalnie płynne, a tym samym skóra jest chroniona przed podrażnieniami.
Zabieg trwa ok.  20 – 35 minut. Masażowi poddaje się wybrane obszary ciała, szczególnie dotknięte cellulitem. Aby endermologia przyniosła oczekiwane rezultaty zaleca się wykonanie serii zabiegów. Jeśli jest ich 10, to początkowo dwa razy, a później raz w tygodniu. Endermologia może być zabiegiem towarzyszącym innym metodom redukowania cellulitu czy modelowania sylwetki.
Ten nietypowy masaż poleca się przede wszystkim w celu: zmniejszenia cellulitu, modelowania sylwetki, ujędrnienia skóry, eliminacji toksyn z organizmu (przyspieszanie rozkładu tkanki tłuszczowej), redukcji obrzęków, pobudzenia syntezy kolagenu i odnowy komórkowej.
Oprócz względów czysto estetycznych endermologia ma zastosowanie lecznicze, m.in. we wspomaganiu terapii bólów kręgosłupa, złamań i urazów stawowych, terapii blizn, oparzeń, niewydolności żylnej, żylaków, przeszczepów skóry, zwłóknień czy przywarć.
Zabiegi endermologii poleca się także jako terapię opóźniającą proces starzenia.
Z biegiem lat nie tylko skóra traci swój blask i elastyczność. Cellulit staje się bardziej trwały, pogłębiają się zaburzenia krążenia. Na twarzy coraz bardziej widoczne są niekorzystne zmiany: zmarszczki, podwójny podbródek, obwisłe policzki. Zabiegi endermologii przyczyniają się do pobudzenia miejscowego mikrokrążenia, a tym samym do zatrzymywania widocznych efektów starzenia.
Endermologia może także stanowić element programu walki z nadwagą. Pobudzanie głęboko położonych warstw tłuszczu przysłuży się ogólnej poprawie wyglądu estetycznego, podczas procesu tracenia na wadze. Zabiegi endermologii pomogą w zachowaniu jej elastyczności i świeżego wyglądu skóry, która może wiotczeć podczas gubienia zbędnych kilogramów.
Seria zabiegów pozwala niekiedy zmniejszyć rozmiar kupowanych ubrań o jeden lub nawet dwa rozmiary.
Ogromną zaletą endermologii jest to, że zmiany na ciele zachodzą w miejscach najbardziej pożądanych, przy czym obszary niewymagające interwencji pozostają niezmienione.
Zabiegom „wałkowania” ciała przypisuje się także działanie relaksujące i uspokajające, a także pomagające zwalczyć objawy stresu!
Endermologia to metoda całkowicie bezpieczna i nieinwazyjna. Potwierdzeniem skuteczności jej działań jest atest FDA, Amerykańskiego Urzędu ds. Lekarstw i Żywności.
Do zabiegów nie trzeba się specjalnie przygotowywać. Przeciwwskazania to: przepuklina, nowotwory, naczyniaki, ciąża, okres po porodzie (ok. 4-6 miesięcy), uszkodzenia skóry, zażywanie leków na krzepliwość krwi.

Kwas hialuronowy czy botox?
Mają jedną funkcję: poprawić wygląd. Oba powszechnie stosuje się w zabiegach dermatologii estetycznej.

Kwas hialuronowy (zaliczamy go do grupy tzw. wypełniaczy) jest naturalnym składnikiem występującym w większości tkanek naszego organizmu. Najwięcej jest go w skórze. Odpowiada za uwodnienie tkanek, zachowanie przestrzeni pozakomórkowej, transport jonów i składników odżywczych, uczestniczy w procesach naprawczych i regeneracyjnych i usuwa wolne rodniki. W miarę upływu czasu (także ekspozycji na słońce) jego ilość się zmniejsza, co powoduje spadek elastyczności skóry i powstawanie zmarszczek. Skóra jest także bardziej wysuszona.
Modelowanie twarzy kwasem hialuronowym przykładowo w technice tzw. „soft lift” jest zabiegiem, którego efekty widać zaraz po jego wykonaniu. Pełen rezultat widoczny jest  po ok. 6 tygodniach. Zabieg z użyciem kwasu hialuronowego polega na aplikacji małych ilości produktu za pomocą wielokrotnego nakłucia skóry. Każdorazowo wstrzykiwana jest taka sama objętość produktu. Zabieg trwa kilkanaście minut. Jest praktycznie bezbolesny, ale lekarz przed zabiegiem może zastosować krem znieczulający. Po podaniu produktu miejsce implementacji należy delikatnie rozmasować. Po wykonanym zabiegu może pojawić się delikatny obrzęk, a miejsca nakłuć mogą być zaczerwienione. Po kilku dniach ślady powinny zniknąć. Poprawę nawilżenia skóry zauważa się natychmiast. Zabiegi z użyciem kwasu hialuronowego nie mają takiego ograniczenia „terytorialnego” jak botoks. Można je stosować zarówno na twarz, jak i na dłonie, w celu ujędrniania piersi czy modelowania sylwetki (np. łydek czy pośladków). Kwas hialuronowy (podobnie jak kwas polimlekowy) stymuluje skórę do postawania nowych naczyń, produkcji rodzimego kolagenu, elastyny i kwasu hialuronowego. Jest składnikiem naturalnym skóry, dlatego po zabiegu nie ma reakcji organizmu „na ciało obce”.

Botoks to toksyna botulinowa, inaczej jad kiełbasiany. Powszechnie kojarzy się wyłącznie z dermatologią estetyczną i korekcją zmarszczek mimicznych twarzy, czoła, okolic oczu. Jednak botoks z powodzeniem wykorzystuje się także w leczeniu nadpotliwości pach, dłoni czy stóp. Ponadto w medycynie tradycyjnej np. do leczenia zeza, tików nerwowych.
Najpopularniejsza jest wspomniana korekcja zmarszczek przy użyciu botoksu. Zabieg polega na domięśniowym lub śródskórnym wstrzyknięciu preparatu toksyny botulinowej, w kilka miejsc, w zależności od poddanej zabiegowi okolicy. Toksyna botulinowa zaczyna działać po 1-2 dniach. Całkowity efekt może być widoczny po około tygodniu od wstrzyknięcia preparatu.
Botox pomaga pozbyć się niechcianych grymasów twarzy np. marszczenia czoła. Drobne zmarszczki likwiduje całkowicie, natomiast głębsze spłyca i zapobiega ich pogłębianiu.
Wskazaniami do zastosowania toksyny botulinowej są: tzw. kurze łapki, zmarszczki między brwiami, zmarszczki na czole, okolice kącików ust, usta.

Redakcja Magazynu
Polecamy

Powiązane Artykuły