Dziennikarskie treści archiwalne

Jak powinna wyglądać bożonarodzeniowa choinka?
Choinka jest chyba najbardziej charakterystycznym elementem wystroju wnętrza, który kojarzy się ze świętami. A przecież jest najmłodszą ozdobą tych świąt w polskich domach

Mieniąca się wszystkimi kolorami tęczy, a może stonowana i w ograniczonej gamie barw? Sposobów ubioru choinki zapewne jest tyle co ubierających. Tradycja ubierania choinki wzięła się od naszych sąsiadów zza zachodniej granicy, z Niemiec. Za wynalazcę choinki uważa się św. Bonifacego. Wynalazcami choinkowych bombek również są Niemcy. Sztuczne drzewka i inne ozdoby to już wymysły Amerykanów.

– Mnie podoba się choinka kolorowa. Dwukolorowe kojarzą mi się z wystawami sklepowymi. Owszem wygląda to ładnie, ale dla mnie taka domowa musi mienić się ferią barw – mówi Magda.

– W tym roku „choruję” na choinkę taką domowej roboty czyli orzechy, pierniki, suszone owoce, szyszki itd.- przyznaje Małgosia.

Z kolei Monika przyznaje, że kupione trzy lata temu ozdoby w kolorach czerwieni, złota niebieskiego przestały jej już wystarczać. – Podkupywałam trochę ozdób ze słomy i aniołki. Zaczęłam też wieszać orzechy pomalowane sprayem na złoto, wyschnięte plastry cytryn. Czy  słodycze. Taka choinka po prostu jest dla mnie domowa. Dwukolorowe, owszem są eleganckie, ale nie są dla mnie „ciepłe” i domowe – tłumaczy Monika.

Każdego roku w naszych domach pojawia się dylemat: jak powinno wyglądać świąteczne drzewko?

Oto kilka propozycji przystrojenia choinki:

– choinka w tonacji „śnieżnej” – tzw. anielskie włosy, srebrne gwiazdy, białe bombki, przezroczyste sople; można dołożyć sztuczny śnieg i jednokolorowe jasne lampki

– dwukolorowa lub dwuelementowa choinka – tutaj kierujemy się zasadą, że im prościej tym lepiej; wybieramy dwa rodzaje dekoracji np. bombki i łańcuchy lub wybieramy różne dekoracje, ale w dwóch kolorach np. srebrnym i niebieskim.

– choinka dla łakomczucha – jak sama nazwa wskazuje znajda się na niej ozdoby, które z czystym sumieniem będzie można zjeść; trzeba tylko poszukać odpowiednich cukierków, w ładnych kolorowych opakowaniach i kształtach, dopełnieniem będą jednobarwne światełka

– jednokolorowa choinka – to oczywiście choinka z ozdobami tylko w jednym kolorze; jeśli mamy ulubioną barwę to właśnie jest moment kiedy możemy wyrazić sympatię do jednej barwy; aby choinka nie była monotonna warto zakupić różne ozdoby w różnych odcieniach danego koloru; lampki również w tym samym kolorze.

– nasza choinka  będzie jedyna w swoim rodzaju, jeśli zdecydujemy się na proste ozdoby choinkowe z surowego drewna, które pomalujemy na różne kolory; w Szwecji wmalowanie drewnianych ozdób choinkowych stanowi wielopokoleniową tradycję; planując malowanie ozdób warto zaopatrzyć się w produkty bezpieczne dla dzieci (z Rekomendacją Polskiego Towarzystwa Alergologicznego)

Praktyczne rady

Kiedy już obmyślimy jakie ozdoby znajdą się na naszej choince w tym roku, warto też pomyśleć o światełkach. Kiedy nasza choinka mieni się ferią kolorowych ozdób warto zdecydować się na jednobarwne. Kiedy marzą nam się kolorowe światełka to ozdoby także powinny być do nich odpowiednio dobrane. Np. fioletowe lampki dobrze będą się komponować ze srebrnymi i złotymi bombkami.

Ubierając choinkę należy pamiętać, że nie można na niej zawiesić zbyt wielu ozdób, gdyż będzie sprawiała wrażenie obwieszonej, a nie ubranej. Warto pamiętać, że światełka wieszamy w pierwszej kolejności. Nie za głęboko na gałęziach choinki, a równomiernie rozwieszone na jej brzegach. Najładniej będą wyglądać te imitujące świeczki. Łańcuchy i taśmy światełek, ze względu na bardzo widoczne przewody niezbyt elegancko się prezentują.

Jeśli bardzo interesuje nas posiadanie choinki dla łasucha lub mamy dzieci, warto dowiedzieć się jak prawidłowo umieścić na choince słodycze. Słodycze wieszamy na choince w papierkach. Przebijamy igłą z nitką papierek cukierka i robimy pętelkę, na której będzie wisieć dana słodycz. Podjadanie z choinki z pewnością będzie nie lada atrakcją, zarówno w trakcie świąt, jak i po nich. Tym bardziej, że na choince o wysokości 1,5 m można powiesi około 2 kg słodyczy.

Szczyt  choinki powinien być przyozdobiony, np. gwiazdą lub iglicą. Jak ubrać choinkę – jak przystroić choinkę – Jak ozdobić choinkę

Ekologiczna choinka na święta

Co roku pojawia się też dylemat: choinka prawdziwa czy sztuczna. Warto się dowiedzieć, która z nich tak naprawdę jest szkodliwa dla środowiska, bo wcale nie jest to takie oczywiste.
Drzewko plastikowe ma sporo zalet: może służyć przez wiele lat nie śmieci opadającymi igłami. Plastikowa choinka jest jednak zrobiona z tworzyw sztucznych, więc z ekologią ma niewiele wspólnego. Wyrzucona na  śmietnik rozkładać się będzie nawet kilkaset lat. Ponadto sam proces produkcji plastikowego drzewka również nie należy do najbezpieczniejszych dla natury

Co jeśli jednak uprzemy się na żywe drzewno? Należy dokładnie sprawdzić skąd ono pochodzi. Choć kradzież drzewek z lasu należy do rzadkości, to warto się upewnić czy pochodzi ze specjalnie w tym celu założonej plantacji. I tutaj zwykle nasza ekologia i troska o środowisko naturalne kończą się bowiem po świętach większość choinek trafia na śmietniki z resztkami ozdób na gołych gałęziach. Warto wiedzieć przed, co z takim drzewkiem zrobić po świętach. Żywe drzewko, kiedy już spełni swoją funkcję można oddać do kompostowni lub przekazać komuś na opał. O czym nie każdy wie: można tez udać się do ogrodu zoologicznego i tam je zostawić jako pokarm dla zwierząt kopytnych. Wtedy jednak warto o tym pomyśleć już wcześniej i nie zawieszać na nim ozdób, które mogą przez przypadek na nim zostać.

Najsłynniejsza choinka świata

Najsłynniejsza bożonarodzeniowa choinka świata co roku staje przed Rockefeller Center w Nowym Jorku, w samym środku Manhattanu. Rokrocznie prezentacja choinki jest wielkim wydarzeniem. W tym roku drzewko ma 22 metry, jest oplecione 8 kilometrami przewodów elektrycznych i świeci tysiącami oszczędzających energię lampek LED.

Anna Chodacka

Boże Narodzenie w domu
Gwiazdki, miniaturowe mikołajki, gwiazda betlejemska? A może sztuczny śnieg na szybie okna? Oczywiście obowiązkowo musi być choinka. Święta to zdecydowanie czas kiedy kicz ma pełne prawo zagościć w naszych domach

Sposobów na przystrojenie mieszkania na święta jest z pewnością mnóstwo. Co roku stajemy przed podjęciem decyzji, czy nasz dom na czas świąteczny nadal powinien zostać minimalistyczny, czy raczej powinniśmy przystroić go z przepychem. Oczywiście zakładając, że choinka jest obowiązkowym elementem i mówimy tu tylko o dekorze pozostałej części mieszkania.

Świeczki, mikołajki i renifery

Na Boże Narodzenie z pewnością nie wolno zapomnieć o świątecznym stole, który oprócz choinki jest najbardziej charakterystycznym elementem bożonarodzeniowego wystroju mieszkania. To tutaj gromadzi się cała rodzina i ugoszczeni przez nią przybyli.

Należy pamiętać o tym, aby stół wigilijny nie stanowił odrębnego elementu we wnętrzu. Wszystkie inne ozdoby w mieszkaniu powinny komponować się z jego wyglądem. Warto zdecydować się na określoną kolorystykę stołu. Może być utrzymana w tradycyjnej białej lub czerwono-zielonej kolorystyce. Nowym trendem jest modny odcień fioletu lub szarości.
Wówczas stół będzie wyglądał nie tylko estetycznie, ale też oryginalnie.

Niewątpliwie sprawdzi się tutaj świąteczny obrus, np. w kolorze czerwieni. Bardzo elegancko będzie wyglądał biały ze złotą nitką. Jeśli zdecydujemy się na klasyczny zupełnie biały obrus, wówczas podkładki pod naczynia powinny być bardziej „świąteczne” i kolorowe. Dobrą propozycją może też być obrus z ciemnego lnu ze srebrnymi haftami. Do wystroju świątecznego stołu raczej nie poleca się bieżników, który mają charakter raczej „casual” niż „formal”.

Sklepy z elementami wystroju wnętrz, a także zwykłe supermarkety mają spory wybór świeczek, które ubogacą świąteczny stół. Przy zgaszonym sztucznym świetle, nadadzą całemu wnętrzu delikatny, a zarazem uroczy klimat, zarówno do świątecznych rozmów jak i do śpiewania kolęd. Należy tylko mieć na uwadze, że ze względu na okazję stół będzie gęsto zastawiony. Wysoki świecznik wystający zza rozstawionych potraw i zastawy, rozwiąże problem braku miejsca na świeczki, a także zapobiegnie zapaleniu się (!) stroika, który także może znajdować się na stole. Jeśli natomiast nie mamy ochoty na świeczki lub boimy się, że w natłoku potraw, ozdób i sprzętów mogą być niebezpieczne warto pokusić się o maleńkie lampiony z bożonarodzeniowymi wzorami.

Jeśli mamy miejsce: postacie reniferów, mikołajki, gwiazdki, ozdobne chustki  – nie zaszkodzą.

Nie zapomnij o reszcie

W świątecznym wystroju mieszkania nie można zapomnieć o tradycyjnym stroiku. Świetnie będzie wyglądał na kominku. Niewielu z nas jednak może pozwolić sobie na taki luksus, dlatego należy pomyśleć o innych rozwiązaniach.

Tradycyjny stroik dobrze będzie wyglądał na komodzie, czy nawet wigilijnym stole.
Stroik oczywiście powinien być wykonany z prawdziwych gałązek np. świerku. Jednak, jeśli nie zależy nam aż tak bardzo na zapachu prawdziwego drzewa w domu, wystarczą gałązki sztuczne. Kiedy już mamy gałązki możemy puścić wodze fantazji: świeczki, bombki, wstążki, sztuczny śnieg itp., itd. Obecnie najczęściej można już kupić gotowe stroiki, nie tylko na targach, ale nawet w większości sklepów. Oczywiście radość, zabawa i satysfakcja z przygotowania ich własnoręcznie są bezcenne.

Na drzwiach  z kolei bardzo fajnie będzie się prezentował adwentowy wieniec przyozdobiony szyszkami czy bombkami. Pokoje naszych pociech w łatwy sposób udekorujemy np. sztucznym śniegiem na szybach okien lub wiszącymi, przywiązanymi do karnisza ozdobami np. w postaci złotych gwiazdek, szyszek, bombek. Jeśli sznurki będą różnej długości wówczas ozdoby będą na różnych wysokościach i będzie to wyglądało jeszcze ciekawiej.

Bożonarodzeniowy symbol świąt: choinka

Choinka to, posługując się terminologią modową, „must have” świąt Bożego Narodzenia.
I tu znów dylemat: mieniąca się wszystkimi kolorami tęczy, a może stonowana i w ograniczonej gamie barw?
Aby w kwestii spójności wystroju bożonarodzeniowego pozostać wiernym jednej tendencji: choinka także powinna być idealnie zgrywającym się z resztą dekoru elementem. Bardzo popularną metodą ubioru choinki jest posłużenie się dwoma kolorami. Z kolei bardzo modną w tym roku jest choinka „domowej roboty”, czyli przystrojona orzechami, piernikami, suszonymi owocami, szyszkami, itp.

Są pewne ponadczasowe zestawienia barw, które na choince zawsze, niezależnie od zmieniających się trendów, będą prezentować się dobrze. Srebrny z niebieskim, czerwień z beżem i złotem. Miłośnikom zmieniających się mód spodobają się róże, burgundy i fiolety, np. w połączeniu z odcieniem srebra. Niezmiennie modne są np. rattanowe kule czy słomiane ozdoby.

Można też pokusić się o choinkę w tonacji „śnieżnej”, czyli taką ozdobioną tzw. anielskimi włosami, srebrnymi gwiazdami, białymi bombkami, przezroczystymi soplami. Bardzo będzie tutaj pasował sztuczny śnieg i jednokolorowe jasne lampki

Dwukolorowa lub dwuelementowa choinka to taka w myśl zasady: im prościej tym lepiej. Wybieramy dwa rodzaje dekoracji np. bombki i łańcuchy lub różne dekoracje, ale w dwóch kolorach np. srebrnym i niebieskim.

Jednokolorowa choinka, to oczywiście choinka z ozdobami tylko w jednym kolorze. Kwintesencja minimalizmu. Jeśli mamy ulubioną barwę to właśnie jest moment kiedy możemy wyrazić sympatię do niej sympatię. Aby nie była monotonna warto kupić różne ozdoby w różnych odcieniach danego koloru. Lampki również w tym samym kolorze.

Nasza choinka  będzie jedyna w swoim rodzaju, jeśli zdecydujemy się na proste ozdoby choinkowe z surowego drewna. Co więcej, te dekoracje możemy przygotować angażując do tego dzieci. W Szwecji malowanie drewnianych ozdób choinkowych stanowi wielopokoleniową tradycję. Planując malowanie ozdób warto zaopatrzyć się w produkty bezpieczne dla dzieci (z Rekomendacją Polskiego Towarzystwa Alergologicznego).

Co zrobić, żeby się wyspać?
Ano sprawić sobie materac. Tylko jaki: twardy czy miękki? Kieszeniowy, bonelowy z lateksu czy pianki? Wybór materaca do spania jest niezwykle istotną sprawą, bowiem od komfortu naszego spania zależy nasze samopoczucie każdego dnia.

Kiedy czytamy dane o tym, że 1/3 życia spędzamy w łóżku komfort naszego spania nabiera zupełnie nowego wymiaru. Nagle stara wersalka przestaje wystarczać, a ulubiony wiekowy jakoś przestaje być atrakcyjny.

– Wbrew pozorom dobór materaca nie jest sprawą prostą. Materac powinien być indywidualnie dobrany w zależności od osoby, która będzie go użytkowała. Przy jego wyborze pośpiech jest złym doradcą – podkreśla Marcin Włodarczyk, menedżer ds. produktu KLER.

Poszukiwana średnia twardość

Twardy czy miękki? To koronne pytanie kiedy rozpoczynamy poszukiwania odpowiedniego materaca. Aby dokonać właściwego wyboru warto wiedzieć, że najistotniejszym czynnikiem w materacu jest
podparcie kręgosłupa. Jeśli w trakcie snu będzie nienaturalnie wygięty to wówczas długo nie trzeba będzie czekać na bóle w trakcie wstawania, a nawet w ciągu dnia! Wynika to z faktu, że mięśnie muszą cały czas pracować.

Jeśli materac jest zbyt miękki, zapadamy się w nim, a kręgosłup wygina się w części lędźwiowej do dołu. Przy zbyt twardym podłożu ramiona i biodra pod lędźwiami powstanie przerwa, a mięśnie będą pracować na to, aby zachować naturalną linię pleców. Ponadto mięśnie w trakcie snu na twardym materacu są na tyle skurczone i napięte, że rano możemy mieć kłopoty z krążeniem. Dlatego przy wyborze materaca warto wybrać się do sklepu  gdzie możemy sobie poleżeć na wybranym przez nas modelu, a obsługa nie będzie na nas krzywo patrzeć.

Warto pamiętać też o tym, że powierzchnia materaca powinna być równa i elastyczna. I warto to powtórzyć raz jeszcze: ma dokładnie podpierać każdą część ciała i dzięki temu pozwolić  kręgosłupowi pozostać w swoim naturalnym kształcie.

Wymiary, pokrowiec, dziecko i dorosły

Oprócz czynników twardości i miękkości wymarzonego materaca nie wolno zapomnieć o też o innych wskaźnikach.
Typowe rozmiary w jakich produkuje się materace to: 80×200, 90×200, 100×200, 120×200, 140×200, 160×200, 180×200 200×200 cm, choć firmy coraz częściej realizują też zamówienia na materace o wymiarach niestandardowych (np. 220 cm na długość). Dla osoby dorosłej materac powinien być o ok. 20 cm dłuższy niż wynosi jej wzrost. Przyjmuje się, że szerokość miejsca na materacu dla jednej osoby to 90 cm. Dla dzieci dostępne są materace o mniejszych wymiarach np.  70×140 cm. Jednak warto się zastanowić czy inwestować w materac, z którego dziecko nieuchronnie wyrośnie.

Wysokość materaca powinna być równa lub większa niż 15 cm. Podczas leżenia na materacu jego rogi nie powinny się podnosić. Przy przewracaniu się na nim absolutnie nie powinien skrzypieć ani się unosić.
A co materac ma na wierzchu? Pokrowiec, który zwykle wykonany jest z bawełny. Ta jak wiadomo dobrze „oddycha” i wchłania wilgoć. Dla alergików oczywiście są do kupienia pokrowce antyalergiczne z zamkiem, aby można je było osobno wyprać. Aby jeszcze zwiększyć komfort spania można zaopatrzyć się w wykonane z pianki poliuretanowej przekładki lub ochraniacze. Podobnie jak pokrowiec można je prać w pralce.

Odpowiedni materac to też odpowiednia konserwacja. Zaleca się jego wietrzenie. Wszelkie zabrudzenia czyścimy wilgotną ściereczką. Jeśli nie ma takiego wskazania – nie czyścimy chemicznie, pierzemy na mokro czy czyścimy przy pomocy pary wodnej. Żywotność materaca przedłuży jeśli co pół roku warto odwrócimy go na drugą stronę. Materac można też z powodzeniem odkurzać. Pozwoli to na pozbycie się bakterii i roztoczy. Nie pozwólmy skakać na materacu: uszkodzeniu mogą np. ulec sprężyny, które znajdują się wewnątrz.

Materacowe „musisz to wiedzieć”

I ostatnia ale nie najmniej ważna kwestia. Jakie wyróżniamy rodzaje materaców.

Wśród materacy sprężynowych wyróżniamy:

– Bonelowe

Z reguły są najtańsze. Tego typu rozwiązania stosuje się np. w wersalkach. Wkład takiego materaca zawiera sprężyny połączone ze sobą drutem. Na 1 metrze kwadratowym materaca znajduje się, w zależności od modelu, ponad 100 sprężyn połączonych drutem. Zaletą tego
typu konstrukcji jest fakt, że przeznaczona jest ona dla różnych ciężarów ciała. Materacowi bonelowemu zarzuca się, że występuje na nim efekt fali: kiedy jedna osoba wstaje lub siada to porusza drugą, śpiącą obok

– Kieszeniowe

W materacu kieszeniowym wkład buduje znacznie większa ilość sprężyn niż w materacu
bonelowym. Każda sprężyna umieszczona jest w kieszonce z tkaniny i dzięki temu sprężyna pracuje całkowicie niezależnie. Materac kieszeniowy charakteryzuje tzw. sprężystość punktowa, czyli że materac układa się do ciała.

Wśród materacy kieszeniowych wyróżniamy z kolei jednostrefowe oraz wielostrefowe. Jednostrefowe charakteryzują się budową wkładu materaca ze sprężyn o jednakowej sprężystości. Wielostrefowe natomiast posiadają specjalne strefy twardości, w których są rozmieszczone sprężyny o różnym stopniu sprężystości ułożone na całej powierzchni materaca.

Na 1 metrze kwadratowym znajduje się, w zależności od modelu materaca kieszeniowego ponad 250 niezależnie pracujących spręży. To znacznie więcej niż w materacu bonelowym. Niektóre modele mają ich nawet 500.

Wśród materacy bez sprężyn wyróżniamy:

Lateksowe

W skład takiego materaca wchodzi mleczko kauczukowe, w ilości 20 -40  proc. Reszta to lateks syntetyczny. Różna jest grubość i twardość tego rodzaju materacy. Mogą posiadać lub nie strefy twardości, mogą tworzyć hybrydy z materacami innego typu. Powinien być  wykonany z jednolitego bloku lateksowego, a nie z przemielonych kawałków lateksu.
Wadą może być ich wysoka cena. Lateks to materiał drogi, dlatego jeśli natkniemy się na taki o niskiej cenie w głowie powinno zapalić się nam czerwone światełko. Dobry materac lateksowy jest odporny na odkształcenia. Uważa się je też za metrace antyalergiczne poniewać, w ich wnętrzu nie rozwijają się bakterie, grzyby i pleśnie – ponieważ nie tolerują tego środowiska.

Z pianki wysokoplastycznej

Pianka wysokoelastyczna przypomina zwyczajną gąbkę. Jednak z gąbką ma niewiele wspólnego. Pianka ma bardzo wysoką wytrzymałość na wygniatanie. Materace z pianki wysokoelastycznej słyną z doskonałej sprężystości punktowej. Dzieje się tak za sprawą budowy pianki wysokoelastycznej i obecności milionów mikro-otworków w jej strukturze.
Ich zaletą jest przewiewność. Struktura gąbki jest porowata i dzięki temu materac dobrze oddycha. Ceny takich materaców są konkurencyjne w stosunku do lateksowych.

Aneta Zadroga

Prywatna elastyczność czy państwowy fundament
Która uczelnia, prywatna czy państwowa, najlepiej wykształci przyszłego specjalistę branży internetowej? Wszystko zależy od tego, jakiego specjalistę mamy na myśli

Po wiedzę merytoryczno – techniczną najlepiej udać się na „państwówkę”. Z kolei, szybciej, na zmiany na rynku pracy, potrafi zareagować uczelnia prywatna, proponując żakom nowe kierunki studiów. Dobra wiadomość jest taka, że jedno drugiego, nie wyklucza.

Przyszli pracownicy, okiem „interaktywnych”

To z jaką wiedzą akademicką przychodzą do pracy świeżo upieczeni absolwenci najłatwiej ocenić właśnie ich przyszłym pracodawcom. Dość radykalne stanowisko w tej sprawie reprezentuje Dawid Szczepaniak z Pride&Glory.
– Na chwilę obecną lepiej dają sobie radę uczelnie prywatne – mówi Szczepaniak, mając na myśli kierunki marketingowe i związane z mediami. – Z prostego powodu – rekrutują kadrę akademicką patrząc głównie na jej doświadczenia zawodowe i umiejętności kreatywnego przekazania wiedzy studentom, a nie, jak w przypadku uczelni państwowych, na stopień naukowy. Na uczelniach państwowych studenci zmuszani są do przyswajania wiedzy teoretycznej, która NIGDY, powtarzam NIGDY, nie przyda im się w pracy zawodowej. Wykładowcy są ludźmi, którzy od lat nie mają jakiegokolwiek kontaktu z prawdziwym marketingiem. Może się mylę, ale nie znam w Polsce uczelni państwowej, która prowadzi kierunek związany z reklamą nastawiony głównie na wiedzę praktyczną. A nawet jeśli próbują – to mają naprawdę dziwne kryteria doboru „praktyków” – uważa Szczepaniak.

Od tak zdecydowanego poglądu odżegnuje się Grzegorz Błażewicz, właściciel agencji Benhauer. – Uważam, że posługiwanie się podziałem uczelnie prywatne vs. państwowe jest trochę przestarzałe – mówi Błażewicz. – Są bardzo dobre uczelnie państwowe i bardzo złe uczelnie państwowe. Podobnie jest z prywatnymi. Kwestia przygotowania do zawodu na pewno nie leży po stronie uczelni tylko po stronie studenta i pracownika – przekonuje.

Prywatna, państwowa, a może obie?

Michał, od dwóch lat pracuje jako specjalista ds. oprogramowania. Wybierając kierunek studiów informatycznych, pod uwagę brał wyłącznie uczelnie państwowe, uważając, że tam najlepiej będzie mu zdobyć wiedzę merytoryczną, która później przyda mu się w zawodzie.
Padło na Uniwersytet we Wrocławiu. – Najpierw liczą się branżowe certyfikaty, mgr przed nazwiskiem a potem umiejętności – przekonuje Michał.  – Uczelnia dała mi dużo teorii, umiejętność analizy problemów, zagadnień. – Technologie korporacyjne i narzędzia do ich tworzenia. To wszystko zdobywam we własnym zakresie. Podążam ścieżką certyfikacyjną Microsoftu w technologiach, w których pracuję. Staram się robić tylko developerskie – opisuje sposób w jaki uzupełnia wiedzę zdobytą na uczelni.

Patryk od trzech lat pracuje jako grafik freelancer. Na początku wiedzę z zakresu form wizualnych poszerzał samodzielnie. Grafika powoli stała się jego pasją. Jednak zanim przyjął pierwsze zlecenie, poszedł na studia.  – Dlaczego? Chciałem pogłębić swoją pasję do grafiki i reklamy jednocześnie, podszkolić warsztat, poduczyć się programów, mieć kontakt z profesjonalistami – tłumaczy Patryk. – Dopiero w trakcie studiów zacząłem pracować nad większymi projektami. Jednocześnie miałem możliwość, żeby je skonsultować z wykładowcami ze szkoły, co jest bardzo przydatne w przypadku początkującego grafika – przekonuje.
Patryk wybrał prywatną Warszawską Szkołę Reklamy ponieważ zajęcia prowadzą tu praktycy, którzy ze specjalistycznymi programami, mają do czynienia na co dzień.
Kolejną zaletą szkoły, do której uczęszcza są kursy, odbywające się w ramach studiów. Choć dla niego wybór szkoły był oczywisty, to przyznaje, że zarówno na rynku szkół prywatnych jak i państwowych panuje spora konkurencja. – Grafika obecna jest na Akademiach Sztuk Pięknych, w Warszawie, Łodzi, Krakowie, itd. W samej Warszawie jest ich kilka, naliczyłem więcej niż pięć – dorzuca.

Dla Łukasza i Piotrka, uczelnia państwowa była pierwszym etapem, podczas którego sprecyzowali swoje zainteresowania, dlatego studia podyplomowe kontynuują na uczelni  prywatnej. – Wybór tego kierunku to efekt pasji rozbudzonej na poprzednich studiach. Studiując dziennikarstwo zainteresowałem się marketingiem i public relations. Pomyślałem więc, że warto pójść w tym kierunku i zdobyć trochę specjalistycznej wiedzy od ludzi, którzy siedzą w temacie od lat – mówi Łukasz, student „Marketingu w sieci” na krakowskiej WSE.

– Marketing internetowy to przyszłość każdego biznesu począwszy od usług a skończywszy na jeszcze bardziej rozwiniętej sprzedaży niż jest teraz – uważa Piotrek, również student „Marketingu w sieci”- Pomyślałem sobie, że warto było by się dowiedzieć kilku ciekawostek oraz jak zarabiać funkcjonując w Internecie – dodaje.

Marketing internetowy…

… to od jakiegoś czasu fraza, która elektryzująco działa na branżę interaktywną i studentów, którzy zdecydowali się pogłębić lub nabyć wiedzę z tego zakresu. Popularność form reklamowych w Internecie, zaczęła przekładać się na konkretne formy edukacji. Co więcej, na tyle popularne, że w interesie uczelni, jest choćby rozważyć ewentualność uruchomienia takiego kierunku. W kontekście nauczania „marketingu internetowego” na myśl przychodzi kilka skojarzeń: WSiZ, WSE, Mateusz Tułecki.

– Pomysł zrodził się z potrzeby. Sam chętnie bym się na takie studia kiedyś wybrał – mówi przekornie Tułecki, pomysłodawca studiów „marketing internetowy” i „marketing w sieci”. -Wiadomo, rynek się dynamicznie rozwija, brakuje ludzi do pracy posiadających już określoną wiedzę, dlatego wiedziałem, że się musi udać – dodaje. Marketing internetowy dominował dotychczas w „podyplomówkach”. Rzeszowski WSiZ, jako pierwsza w Polsce uczelnia, rusza ze studiami uzupełniającymi magisterskimi na specjalności: „marketing interaktywny”.

„Marketing w sieci” okazał się gwiazdą studiów podyplomowych na WSE w Krakowie.  Podczas rekrutacji na trzecią z kolei odsłonę tych studiów uczelnia zmuszona była odrzucić około 30 osób. – Pierwszy rocznik studentów jest już po obronach prac dyplomowych.
Uroczysta graduacja jest zaplanowana na marzec 2010. Pierwszą edycję ukończyła 21 osobowa grupa. W tegorocznej jesiennej rekrutacji „marketing w sieci” był jednym z najpopularniejszych kierunków – uruchomiliśmy dwie grupy ćwiczeniowe, łącznie 40 osób – informuje Ewa Kielar, specjalista ds. promocji studiów podyplomowych z WSE.
Prestiżu dodaje patronat merytoryczny nad kierunkiem Związku Pracodawców Branży Internetowej IAB Polska. Zdaniem Jarosława Sobolewskiego, dyrektora generalnego IAB Polska: „To ważny krok w rozwoju branży internetowej. Tylko profesjonalna edukacja kadr pomoże sprawnie rozwijać się tej gałęzi gospodarki. Przyjmujemy tą inicjatywę z dużym uznaniem.”

Dawid Szczepaniak, który jest jednym z wykładowców „marketingu w sieci” jest zdania, że to sami studenci przyczyniają się do rosnącej popularności tego kierunku. – To oni robią nam najlepszą reklamę twierdząc, że w Krakowie udało powołać do życia studia wyróżniające się na tle innych tego typu w Polsce. Tutaj ogromny ukłon w stronę Mateusza Tułeckiego odpowiedzialnego za powstanie kierunku – chwali Szczepaniak.

Jednak, nie WSiZ z Rzeszowa, a SGH z Warszawy, była pierwszą uczelnią, która postanowiła wypełnić lukę jaka pojawiła się na rynku i w 2006 roku uruchomiła studia podyplomowe z marketingu internetowego. – Kierunek cieszy się sporą popularnością. W ciągu roku przeprowadzamy cztery edycje, co daje 120/130 studentów. To jeden z popularniejszych kierunków na podyplomówkach – mówi Tymoteusz Doligalski, z SGH.

Mimo, że wybór kierunków na studia podyplomowe na AGH jest imponujący, uczelnia ta również poważnie zastanawia się nad utworzeniem kierunku związanego z marketingiem internetowym. – Trwają rozmowy. Rozpatrujemy taką możliwość, ale żeby powiedzieć coś na pewno jest jeszcze za wcześnie – przekonuje Bartosz Dembiński, rzecznik AGH.

Studenci są zdania, że zajęcia z praktykami, oprócz oczywistych korzyści, takich jak omijanie teorii, mają jeszcze inną zaletę. – Myślę, że większość z nas wybrała „Marketing w sieci” po to, by się czegoś nauczyć i jednocześnie pokazać potencjalnym pracodawcom swoje umiejętności – mówi szczerze Łukasz. – Z drugiej strony, prawdopodobnie wykładowcy również sami obserwują grupy pod kątem ewentualnych nowych pracowników – uważa student „marketingu w sieci”.

Oprócz marketingu

Nie samym „marketingiem internetowym” branża stoi. Uczelnie mając świadomość, że Internet to sfera, której ekspansja w najbliższej przyszłości, jest niemal pewna starają się żaków do tego przygotować. Tym można tłumaczyć, powstanie kierunku „elektroniczne przetwarzanie informacji” na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Wiesław Lubaszewski, który na EPI wykłada takie przedmioty jak „wprowadzenie do semantyki”, „automatyczna ekstrakcja informacji” czy „interfejs w języku naturalnym” przekonuje, że w 2000 roku, kiedy studia powstały, pomysł na nie wyprzedzał zapotrzebowanie na rynku pracy. Teraz natomiast jest odwrotnie. – Studenci już w trakcie studiów zaczynają pracować i niestety często cierpią na tym studia – mówi Lubaszewski.

Studia na „elektronicznym przetwarzaniu informacji” to założenia studia informatyczno – humanistyczne. – Doszliśmy do wniosku, że same umiejętności  techniczne nie wystarczą i trzeba je obudować wiedzą o ludzkich mechanizmach komunikacyjnych i potrzebach estetycznych – przytacza genezę powstanie kierunku Wisław Lubaszewski.
I faktycznie patrząc na przedmioty wykładane na EPI można się zdziwić widząc „poetykę” obok „grafiki i animacji komputerowej”, czy „retorykę” obok „baz danych”. A wszystko po to, aby przyszły informatyk – humanista, mógł pracować jako webmaster, grafik komputerowy, czy specjalista obsługi technicznej zdalnego nauczania (e-learning).

Przyszłych pracowników branży internetowej uczelnie prywatne i państwowe kształcą przede wszystkim na kierunkach związanych z komunikacją, np. dziennikarstwo, PR. Jednak niejednokrotnie starając się nadążać, za rynkiem pracy decydują się na bardziej nowatorskie inicjatywy.
Bartosz Dembińskim, rzecznik AGH, przekonuje, że przyszły pracownik branży interaktywnej wykształci się m.in. na Wydziale Elektrotechniki, Automatyki, Informatyki i Elektroniki, czy Wydziale Zarządzania. Osobną kwestią na AGH jest kształcenie speców IT. Po absolwentów kierunków informatycznych pracodawcy zgłaszają się sami i niezmiennie cieszą się one wzięciem wśród absolwentów szkół średnich.
Polsko Japońska Szkoła Technik Komputerowych oferuje studia „Sztuka Nowych Mediów” podczas, których student otrzyma wykształcenie w zakresie wykorzystania technik komputerowych, ale także podstawy edukacji artystycznej. Interesującym pomysłem jest także „Informatyka społeczna”, która z założenia ma wykształcić przyszłego specjalistę marketingu internetowego czy pracownika e-commerce.
Ciekawą inicjatywą jest „Akademia CISCO” w Zakładzie Systemów Komputerowych Instytutu Informatyki na Uniwersytecie Śląskim. Na studiach podyplomowych przyszli projektanci sieci komputerowych, poznają technologie CISCO, a na koniec otrzymują  pierwszy stopień zawodowy CISCO(CCNA).

Praktycy mają głos

– Część zmieniła pracę już w czasie studiów, inni pewnie będą ją zmieniać i iść do przodu niebawem. W większości przypadków wiedzą co chcą robić w życiu i będą to pewnie realizować – chwali studentów „marketingu internetowego” Mateusz Tułecki.

Reagowanie uczelni na potrzeby rynku pracy to jedno. Grzegorz Błażewicz uważa, że studiowanie modnych kierunków, nie jest jedyną drogą do zdobycia wiedzy z zakresu branży interaktywnej. – Należy pogratulować uczelniom szybkiej reakcji na zapotrzebowanie rynkowe. Na pewno znajdzie się trochę ludzi którzy chcą się tego uczyć, którzy nie widzą innej drogi na zdobycie takiej wiedzy – mówi Błażewicz. – Czy te kursy są potrzebne to jest inna rzecz. Ja uważam ze w marketingu podstawowe definicje takie jak koszt pozyskania klienta, czy koszt wygenerowania sprzedaży pozostają niezmienne. Mamy tylko inne narzędzia, żeby działania marketingowe realizować. Na studiach typu księgowość i finanse uczy się poprawnego księgowania, a nie uczy się obsługi systemu finansowo księgowego. Dlaczego na marketingu miałoby być inaczej – tłumaczy swoje stanowisko.

Dawid Szczepaniak, zapytany jako przyszły pracodawca, o zatrudnienie np. Account Executive, odpowiada: – Odnosząc się do konkretnej rekrutacji – szukamy kogoś z dużym doświadczeniem. Niemniej wśród studentów są ludzie z doświadczeniem w mniejszych agencjach lub agencjach niekoniecznie interaktywnych – a to dla nas sytuacja idealna.
Odpowiadając przewrotnie: zdecydowanie bliżej mi do zatrudnienia osoby z doświadczeniem w agencji PR-owej po studiach związanych z internetem niż do zatrudnienia osoby z doświadczeniem w dużej agencji sieciowej.

Anna Chodacka

Witajcie w branży
To jedyna okazja, żeby napić się piwa z kreatywnym agencji „X” i przy okazji dowiedzieć się, co słychać w branży. Tak od kulis. Lepszego miejsca do spotkań świata studenckiego i branży interaktywnej nie ma.

Wieczór, godzina 20. Sala konferencyjna Biblioteki Jagiellońskiej w Krakowie wypełniona po brzegi. Spóźnialscy niepotrzebnie rozglądają się za wolnymi miejscami, od dawna ich już nie ma. Wbrew pozorom, to nie wykład, od uczestnictwa, w którym zależy otrzymanie zaliczenia z przedmiotu. To kolejne z cyklu spotkań „Witajcie w Realu”. Obecność nieobowiązkowa.

Kreatywne ploteczki

Na barcampy, nieoficjalne spotkania branży interaktywnej, przychodzą zarówno ci, którzy w branży siedzą, jak i ci, którzy aspirują do tego, aby w niej być. Jedni przychodzą się dowiedzieć tego, czego w branżowych mediach nie wyczytają. Inni, których „interaktywność” dopiero wciąga, przychodzą, żeby się czegoś nauczyć. Poznać ludzi, którzy na tej pracy zjedli zęby. Czasem nawet pokazać swój pomysł i otwarcie wystawić się na konstruktywną krytykę. Poza tym, fajnie w końcu, nawet pomimo stałego kontaktu przez social media, spotkać się w realu. Nieformalna atmosfera spotkań, przy mile widzianym piwku, pozytywnie wpływa na długość „dyskusji kuluarowych” , które często przeciągają się do późnych godzin wieczornych…

– Chodzę na barcampy, przede wszystkim po to, aby spotkać się ze znajomymi z branży. Część oficjalna to trochę pretekst. To okazja do poznania nowych ludzi i dyskusji na temat bieżących wydarzeń w branży. Tak, także plotkowania – otwarcie przyznaje Szymon Szymczyk, PR & marketing manager Empathy Internet Software Mouse. – Kto zmienił pracę? Kto pracy szuka? Jak pracuje się w agencji „X”, a dla kogo pracuje teraz agencja „Y”?. Z wartością merytoryczną prezentacji bywa różnie, ale i tak chętnie w nich uczestniczę. Sam często występuję na konferencjach i dlatego zwracam uwagę na tzw. presentation skills prelegentów, czyli to jak przygotowują prezentacje itp. Zdarzają się prelekcje, o których dyskutuje się jeszcze długo po barcampie – dodaje Szymon Szymczyk.

Barcampy cieszą się sporą popularnością wśród studentów kierunków potencjalnie wiążących ich z branżą interaktywną. – To świetna okazja by poznać nowych ludzi „z branży”, spędzić miło czas z już poznanymi  i zdobyć cenną wiedzę od specjalistów w swoich dziedzinach. To coś jak edukacja przez zabawę – mówi Radek, student kierunku „marketing w sieci” na Wyższej Szkole Europejskiej, który odkąd studiuje regularnie uczestniczy w Barcampach KrakSpot.

– Nasi studenci często już pracują w zawodach związanych z branżą internetową i uczestniczą w takich spotkaniach. Z branżą nie muszą się integrować, bo już w niej są – mówi Tymoteusz Doligalski, z Podyplomowego Studium Marketingu Internetowego na SGH w Warszawie.

Studencie, obierz kierunek na barcamp

Czego student, nie dowie się z wykładu, usłyszy na barcampie – chciałoby się rzec.
Plus, nawet nie starając się specjalnie, będzie uprawiać networking i poszerzać swoją siatkę kontaktów, które w pewnym momencie życia zawodowego, mogą mu się po prostu przydać.
– Taki właśnie jest ich cel – by można było posłuchać osób praktycznie związanych z branżą, opowiadających o rzeczywistych projektach. To coś, czego moim zdaniem bardzo brakuje w obecnej edukacji w Polsce – uważa Maciej Młynek, organizator spotkań „Witajcie w Realu”.

O tym, że barcamp może się studentowi tylko przysłużyć, przekonany jest organizator 3camp, trójmiejskich spotkań branży Mirek Wąsowicz. – Pozna ludzi, z którymi może zrobić projekty, lub którzy mogą go zatrudnić. Wyróżni się, choćby tym, że przyszedł. 98 proc.  jego/jej kolegów z roku będzie siedzieć bezczynnie,  gdy on/ona będzie nawiązywać kontakty – wylicza Mirek Wąsowicz. – A dla najodważniejszych: może przedstawić swój projekt i otrzymać szybkie i uczciwe opinie od praktyków – dodaje.

Marcin Jaśkiewicz, organizator BarCampu Krakspot przyznaje, że zawsze zastanawiało go, dlaczego, spora część uczestników, zwłaszcza studentów, opuszcza spotkania po części oficjalnej, przed rozmowami kuluarowymi. – W kuluarach jest szansa, żeby poznać branżowych wyjadaczy i porozmawiać z nimi w bardzo luźnej atmosferze, bez przysłowiowego „ą” i „ę”. W mojej opinii to doświadczenie bezcenne – mówi Jaśkiewicz. – Merytoryczna wiedza wyniesiona z prezentacji to jedno, a nieoficjalna i networking to drugie – dodaje.

Stały krajobraz czy przejściowa moda?

Wrocław, Kraków, Warszawa, Rzeszów, Gdańsk czy Zamość. Popyt wykreował podaż. Każde większe miasto ma swojego barcampa, który z mniejszą lub większą częstotliwością stale funkcjonuje. Podróżowanie, do innych miast na nieformalne spotkania branżowe, również nie należy wśród specjalistów z branży do rzadkości. Czasem, żeby samemu wygłosić prelekcję. Czasem, tylko po to, żeby zobaczyć co branża w innym mieście ma do zaprezentowania.
Barcampy, nieformalne są raczej tylko z założenia i na pewno nie dla organizatorów. Ci muszą być do nich świetnie przygotowani, a samo spotkanie jest uwieńczeniem ich pracy, którą muszą wykonać wcześniej. Lokal, prezentacje, organizacja uczestników, to rzeczy, które nie robią się same i zapaleńcom, którzy się nimi zajmują, zabierają sporą część wolnego czasu.

Każdy barcamp, mimo, że można znaleźć dla nich wspólne mianowniki, jest inny.
Typowy schemat: prezentacje, możliwość pokazania własnego start – upu, rozmowy kuluarowe. Wszystko odbywa się w lokalu, w nieformalnej z założenia atmosferze.
Od schematu z pewnością odbiegają krakowskie „Witajcie w Realu” i ZamCamp, jak sama nazwa wskazuje, z Zamościa.
– Na naszych spotkaniach mieliśmy zazwyczaj jednego gościa i wykład trwający od godziny wzwyż (na barcampach jest raczej więcej krótszych prezentacji). Większość spotkań odbyło się w salach wykładowych lub koncertowych. I rzeczywiście były głównie skierowane do studentów, choć oczywiście mógł w nich wziąć udział każdy – opowiada Maciej Młynek.
–  Jeśli chodzi o samą formę to przyznam, że obecnie wróciłbym do bardziej „barcampowego” charakteru, ze względu na łatwiejszą możliwość wymiany kontaktów i luźniejszą atmosferę.
– dodaje.

Mateusz Michnowicz, organizator ZamCampu, wspomina, że siłą napędową do organizacji spotkań w tej części Polski, była chęć, aby nie być gorszym od innych. Paradoksalnie względy finansowe pozwoliły wypracować im własny styl spotkań. – Nie było nas stać na wynajęcie raz w miesiącu lokalu. Sprawa rozwiązała się we wrześniu, gdy dzięki uprzejmości dyrekcji mojego liceum udostępniono nam salę z projektorem do przeprowadzania ZamCampu. Dzięki zmianie lokalu wykształtowaliśmy swój własny styl prezentacji i organizacji – mówi Michnowicz. – Dzięki temu nie kopiujemy pomysłów innych organizatorów – dodaje.

Inni, spory nacisk kładą na integrację. – Stąd u nas darmowa pizza – śmieje się organizator Barcampu Krakspot. 3camp stara się nie być schematyczny: raz panel, raz gra, innym razem prezentacje. – Jedyny schemat jaki obowiązuje u nas to: część merytoryczna, na którą przeznaczamy ok. 2h,  część towarzyska z poczęstunkiem plus networking ok. 1 – 2 h.

Chwilowo zawieszony, krakowski GrillIT, pierwszy w Krakowie, a drugi w Polsce (po Wrocławiu) barcamp swoją tożsamość budował na przekazie skierowanym przede wszystkim do profesjonalistów. – Tu właśnie jest główna różnica pomiędzy konwencją Grill IT a konwencją typowego barcampa. Grill IT dedykowany był do profesjonalistów już związanych z branżą interaktywną – tłumaczy Michał Stochmal, jeden z organizatorów krakowskiego GrillIT. –  Jakiś czas później powstało „Witajcie w realu”, które wypełniało lukę informacji dla ludzi aspirujących do pracy w branży interaktywnej. Zdarzały się jednak przypadki „z ulicy”. Takie osoby mogły w bardzo nieoficjalnej atmosferze porozmawiać z dowolną osobą obecną na spotkaniu i dowiedzieć się wszystkiego o pracy w konkretnej agencji . Dodatkowo – jak widać po tematach – był też spory ładunek wiedzy przekazywanej w prezentacjach, ale i tak najwyższą wartością były nawiązane kontakty – mówi Stochmal.

Na początku był Wrocław

Organizacja spotkań branży interaktywnej, oczywiście naturalnie przysłuża się samej branży. Ale jeszcze kilka lat wstecz nie było to takie oczywiste. „Przedbarcampowe” czasy wspomina Michał Stochmal. – Ludzie pracujący w różnych agencjach nie znali się wzajemnie, poza przypadkami znajomości na gruncie czysto prywatnym, bądź spotykania się na przetargach – mówi Stochmal. – W tych „zamierzchłych czasach” agencja agencji była wilkiem i istniały obawy, że na takim spotkaniu może nikt się nie pojawić, bo po co „spotykać się z konkurencją”. Nie istniała żadna wymiana doświadczeń, publiczne prezentacje case study, czy jakikolwiek oficjalny dialog między agencjami – tłumaczy Stochmal.

Na inny aspekt korzyści z istnienia barcampów, zwraca uwagę Grzegorz Błażewicz.
– Należy chwalić wszelkie działania oddolne. Takie spotkania to jest budowanie kapitału społecznego i to mi się bardzo podoba – przekonuje właściciel agencji Benhauer.

Nieformalnych spotkań branży interaktywnej w Polsce można naliczyć sporo. O rywalizacji raczej mówić nie można, ale o ranking przodujących, warto się pokusić.
– Wystarczy zerknąć na stronę Barcamp.pl, żeby zobaczyć, na jakie spotkanie można się wybrać. Myślę, że mieszkańcy każdej części kraju znajdą coś dla siebie. Jedno jest pewne – naprawdę warto uczestniczyć w tego typu spotkaniach – przekonuje Marcin Jaśkiewicz.

Organizator krakowskiego „Witajcie w Realu”, na pytanie o najlepsze polskie barcampy, dyplomatycznie odpowiada: – Odpowiem inaczej. Wszystkie są ważne. Każdemu należy
się szacunek za czas, chęci, energię i środki finansowe włożone w organizację – mówi Maciej Młynek i trudno się z nim nie zgodzić.
Podobnie Michał Stochmal, który broni się przed klasyfikowaniem barcampów według kryterium „najbardziej prestiżowy”: – Należy pamiętać, że są to spotkania nieformalne i dość regionalne. Dodatkowo każdy barcamp stara się wypracować własną formułę, która może być dla jednych bardziej a dla drugich mniej atrakcyjna – uzasadnia.

Mirek Wąsowicz do najlepszych barcampów zalicza: Aula Warszawa, Bootstrap Warszawa, Netcamp Szczecin, Barcamp Poznań. Do grona przodujących wrzuca też spotkania wrocławskie i skromnie 3camp, którego jest organizatorem. – Dzięki nienagannej organizacji – śmieje się Wąsowicz.

Marcin Jaśkiewicz, w gronie zasługujących, na wyróżnienie barcampów wymienia
Barcamp w Starym Browarze w Poznaniu, Aulę Polska w Warszawie (wyróżnienie za cykliczność spotkań, co dwa tygodnie) i Barcamp Krakspot, którego jest organizatorem.
– Prężnie działają także Netcamp w Szczecinie, 3camp w Trójmieście, XRAII w Rzeszowie czy Spodek2.0 w Katowicach . Ostatnimi czasy naprawdę sporo dzieje się w całej Polsce, co bardzo cieszy – podkreśla Jaśkiewicz.

Zjawisko nieformalnych spotkań branżowych, to nie chwilowy kaprys „kreatywnych” z agencji, a „must have” branży w każdym mieście. Odbywające się od kilku lat spotkania na stałe wpisały się polski krajobraz. – Moda przekształciła się niemal w obowiązek. Jeśli jesteś młodym przedsiębiorcą – przywilej bywania w takich miejscach – podsumowuje Jaśkiewicz.

Anna Chodacka

Redakcja Magazynu
Polecamy

Powiązane Artykuły