Alkoholizm nie jest chorobą o piorunującym przebiegu. Jest kilka sygnałów, które – w porę dostrzeżone – pozwolą na zmianę i uniknięcie nieszczęścia – opowiada dr Bohdan Tadeusz Woronowicz, psychiatra leczący uzależnionych.
Wiele osób zastanawia się ile wynosi i czy w ogóle istnieje bezpieczna dla zdrowia dawka alkoholu, dzienna albo tygodniowa. Co Pan rekomenduje w tej kwestii?
Uważam, że nie ma czegoś takiego jak bezpieczna dawka alkoholu, nawet w odniesieniu do populacji ludzi zdrowych. Fakty są takie, że różni ludzie w różny sposób reagują na tę samą ilość alkoholu. To po pierwsze. Po drugie, to jak danego dnia określona dawka zadziała na konkretnego człowieka zależy od wielu zmiennych okoliczności: tego, czy ktoś jest wyspany, co i ile przedtem jadł, w jakim jest nastroju, jakim powietrzem oddycha, itp. Trzecia rzecz: wiele osób zażywa różnego rodzaju leki i suplementy diety. Niestety, trzeba pamiętać, że łączenie alkoholu z innymi substancjami może mieć niebezpieczne i nieprzewidywalne skutki dla naszego organizmu. Po czwarte, trzeba sobie zdawać sprawę z faktu, że alkohol jest substancją toksyczną, w tym również kancerogenną. Dlatego można zakładać, że każda dawka alkoholu może u określonych osób, w określonych warunkach i przy odpowiednich predyspozycjach wywołać mniejsze lub większe szkody zdrowotne. Ale tu nie chodzi tylko o dawkę. Chciałbym podkreślić, że w ogóle nie ma czegoś takiego jak bezpieczne picie, także z powodu ryzyka uzależnienia się od alkoholu. Są niestety osoby, szczególnie podatne, którym alkohol bardziej niż innym przypasuje, ponieważ wyraźnie zmienia na korzyść ich samopoczucie albo innymi słowy, pozwala im uciec od złego samopoczucia. Kiedy taka osoba odkryje, że alkohol działa na nią korzystnie, to zacznie traktować go jak „lekarstwo”. Będzie do niego chętnie i często wracać. Szybko wytworzy się więc u niej zależność psychiczna, a potem również fizyczna.
Z badań naukowych prowadzonych na gryzoniach wynika, że średnio 15 proc. ich populacji dość szybko i mocno uzależnia się od alkoholu. Czy podobnie jest u ludzi?
Niestety tak. Szacuje się, że ponad 10 proc. ludzi ma podwyższoną, wrodzoną podatność na uzależnienie od alkoholu, a także na inne uzależnienia, nie tylko od substancji psychoaktywnych, lecz także od różnych zachowań. Kiedy taki człowiek odkryje, że alkohol pozwala mu na szybką poprawę samopoczucia i wyjście ze strefy psychicznego dyskomfortu, poza samym tylko uzyskaniem chwilowej przyjemności, to później chętnie do niego wraca. Podobnie jest z niektórymi zachowaniami.
Jaki konkretnie mechanizm biologiczny jest za to odpowiedzialny?
Mechanizmów jest kilka, np. nadmiar lub niedobór różnych neuroprzekaźników w mózgu. Ale spójrzmy na problem nieco szerzej. Wśród osób szczególnie podatnych na uzależnienia wyróżnia się dwa główne typy. Na jednym biegunie są ludzie, których samopoczucie psychiczne jest zazwyczaj negatywne, którzy ciągle są nieszczęśliwi, sfrustrowani, w przysłowiowej „czarnej d…”. Nie potrafią żyć w zgodzie ze sobą i z otoczeniem. Niemal bez przerwy tkwią w symbolicznym dołku. Działanie alkoholu sprawia, że takie osoby mogą się na jakiś czas z tego dołka wydobyć, wychylić. Odkrywają wtedy, że może być im lepiej, że świeci słoneczko, a ludzie uśmiechają się. Gdy jednak alkohol przestaje działać i wracają do tego swojego „dołka”, osoby takie szybko zaczynają kombinować, jak tu znowu się lepiej poczuć i chętnie sięgają po kolejną dawkę. Ten typ ludzi można więc nazwać „poszukiwaczami ulgi”. Generalnie każdy z nas lubi czuć się dobrze i kiedy pozna jakiś sposób na poprawienie swojego samopoczucie, to będzie z niego korzystał, najczęściej nie zastanawiając się nad konsekwencjami. W tym procesie ważną rolę odgrywa zlokalizowany w naszym mózgu tzw. układ nagrody („ośrodek przyjemności”). Alkohol pobudza ten ośrodek, drażni go, przez co człowiek czuje się lepiej i chętniej do alkoholu wraca.
Jacy ludzie znajdują się na drugim, wspomnianym przez Pana biegunie?
Chodzi o osoby, dla których wszelkiego rodzaju bodźce, które do nas wszystkich na co dzień docierają, okazują się zbyt słabe, czyli za mało pobudzające. Każdy zna takie osoby, które nie usiedzą długo na miejscu i cały czas kombinują, żeby tylko coś ciekawego się działo. Takim osobom potrzeba dodatkowych, nieco silniejszych bodźców, aby pobudzić ich układ nagrody w mózgu. Ten typ ludzi można więc nazwać „łowcami nagród”. Dość łatwo łapią się one na alkohol, narkotyki, hazard, seks, ale też np. na różnego rodzaju ekstremalne sporty. Szukają przysłowiowej adrenaliny. Często dopiero balansując na granicy życia i śmierci dostają one satysfakcjonującego ich „kopa”, dopiero dzięki ryzykownym przedsięwzięciom i ekscytującym przygodom są „na haju”. Większość ludzi znajduje się gdzieś pomiędzy tymi dwoma biegunami.
Wychodzi na to, że jak ktoś ma te wrodzone predyspozycje, to prędzej czy później od czegoś się uzależni albo wpakuje się w jakieś inne kłopoty. Nie do końca świadomie.
Dlatego mówi się, że uzależnienia to nie są choroby zawinione. Są one w dużej mierze skutkiem konkretnych uwarunkowań neurobiologicznych, mających swoje źródło w genach, które u niektórych osób wytwarzają tę szczególną podatność. Dziedziczy się np. sposób, w jaki nasz organizm reaguje na spożycie alkoholu i jak go metabolizuje. Dlatego szczególnie ostrożne powinny być osoby z rodzin, w których był problem alkoholowy. Nie wszystko więc w tej kwestii od nas zależy. Człowiek pewne rzeczy robi automatycznie, np. pije, żeby uciec od swoich negatywnych, przykrych stanów emocjonalnych i cieszy się, że znalazł sposób na ich unikanie. Czasami przed sięgnięciem po substancje psychoaktywne poszukuje pomocy u specjalistów, a kiedy jej nie uzyska zaczyna sam się „leczyć”.
A to prawda, że Polacy i inni Słowianie generalnie odziedziczyli po przodkach „mocną głowę” do alkoholu?
Rzeczywiście, nam Słowianom alkohol pasuje dużo bardziej niż np. Azjatom. Nasze organizmy lepiej tolerują alkohol, a zwłaszcza powstający z niego w trakcie metabolizmu aldehyd octowy, który sam w sobie jest wielokrotnie bardziej toksyczny niż sam alkohol. To, jak organizm człowieka poradzi sobie z tym aldehydem zależy od konkretnej osoby, a konkretnie od enzymu dehydrogenaza aldehydowa. Jeśli jest on u kogoś sprawny i szybko działa, to „wymiata” ten aldehyd z organizmu i pomimo spożycia dużej ilości alkoholu człowiek generalnie dobrze się czuje. Azjaci jednak za sprawą swoich genów mają ten enzym mało sprawny, przez co skutki nadmiernego spożycia alkoholu (kac) długo się u nich utrzymują. Jeśli ktoś tak jak oni reaguje na alkohol, to z pewnością będzie się mocno zastanawiał zanim znowu sięgnie po alkohol. Większość Słowian ma tymczasem sprawnie działającą dehydrogenazę.
Nie powinno zatem nikogo specjalnie dziwić, że około 90 proc. Polaków deklaruje w badaniach sondażowych picie alkoholu. Oczywiście większość z nas pije z umiarem. Ale są też setki tysięcy osób, które alkoholu nadużywają, bądź też są już od niego uzależnione. Proszę powiedzieć, kiedy osobie używającej alkohol powinna się zapalić czerwona lampka ostrzegawcza?
Pierwsza lampka powinna się zapalić już wtedy, kiedy osoba pijąca zauważy związek między swoim samopoczuciem, a alkoholem. Od tego się wszystko zaczyna. Jeżeli ktoś odkryje, że po alkoholu jest fajniejszy dla siebie i innych, że wtedy zaczyna jaśniej dla niego świecić słońce, to powinien się nad sobą zastanowić. Ale tak się oczywiście nie dzieje. Na tym etapie ludzie nie widzą w tym nic złego. Nawet jak ktoś się z tego powodu potknie, to wtedy stara się to wytłumaczyć jakimiś zewnętrznymi okolicznościami.
Ile jest jeszcze takich lampek ostrzegawczych?
Całkiem sporo. Kolejną jest zwiększająca się częstotliwość sięgania po alkohol. Jeśli ktoś zauważy wyraźną zmianę dynamiki picia (najpierw robi to z rzadka, potem co weekend, a potem i częściej), a także stwierdzi, że toleruje coraz większe ilości alkoholu (czyli może coraz więcej wypić), to nie powinien się wtedy cieszyć, że ma „mocną głowę”. Trzeba wiedzieć, że także w tej dziedzinie „trening czyni mistrza”, choć zazwyczaj tylko do pewnego czasu. W przypadku większości substancji psychoaktywnych mamy do czynienia z takim właśnie wzrostem tolerancji. Nasz organizm po prostu się adaptuje, poprzez wytwarzanie różnego rodzaju mechanizmów ułatwiających radzenie sobie z coraz większą ilością dostarczanej substancji psychoaktywnej.
Czy to już jest etap, kiedy trzeba zacząć się leczyć?
Niekoniecznie, to wciąż sygnały początkowe, którym warto się poprzyglądać. Kolejny poważny sygnał ostrzegawczy to sytuacja, gdy pijący zaczyna zaniedbywać swoje obowiązki, m.in. zawodowe. Dzwoni do szefa, że musi przełożyć spotkanie albo wziąć urlop na żądanie. Są to wszystko widoczne oznaki tego, że kontrola nad piciem jest u danej osoby coraz słabsza. Kolejna lampka powinna zapalić się wtedy, gdy ktoś po alkoholu decyduje się usiąść za kółkiem. Wtedy picie zaczyna być już bardzo niebezpieczne dla zdrowia i życia. Alkohol powoli przejmuje kontrolę nad życiem tej osoby. Oczywiście najwcześniej te znaki ostrzegawcze dostrzegają bliscy osoby nadużywającej alkoholu i w różny sposób dają jej o tym znać. Niestety, osoba pijąca najczęściej niczego z tym nie robi. To duży błąd, bo zgodnie z jedną z pierwszych definicji alkoholizmu, problem zaczyna się wtedy, kiedy picie powoduje szkody nie tylko u osoby pijącej, ale też u jej bliskich (m.in. szkody emocjonalne). A skoro bliscy się niepokoją, to widocznie ponoszą jakieś szkody.
Aktualna definicja alkoholizmu, czyli uzależnienia od alkoholu jest oczywiście znacznie szersza. Uwzględnia ona m.in. to, że osoba uzależniona przestaje kontrolować swoje picie, a w związku z rosnącą tolerancją alkoholu, musi przyjmować coraz więcej alkoholu, aby uzyskać ten sam efekt co poprzednio, a kiedy usiłuje ograniczyć spożycie lub odstawić alkohol to pojawiają się u niej bardzo przykre objawy (alkoholowy zespół abstynencyjny), skłaniające do dalszego picia. Po to, żeby mniej cierpieć.
Dużo tych znaków ostrzegawczych. Przy którym z nich i w jaki sposób najlepiej zareagować?
Tu nie ma reguły. Generalnie, gdy sytuacja dojrzeje do tego, że bliska, życzliwa osoba zaczyna zdecydowanie zwracać pijącemu uwagę na jego problem alkoholowy, oznacza to, że nadszedł czas, aby zacząć coś z tym robić. Najlepiej poradzić się specjalisty. Nie warto zwlekać i udawać, że problemu nie ma, bo będzie się tylko pogłębiał. Ale osoby pijące same też dostrzegają wiele niepokojących sygnałów, takich jak np. palimpsesty alkoholowe, czyli luki w pamięci („przerwy w życiorysie”, „urwane filmy”) pojawiające się podczas picia alkoholu. Kiedy pijący nie pamięta wielu wydarzeń z dnia, kiedy pił, a głowę ma jeszcze nie najstarszą to nie da się ukryć, że ma poważny problem. Kiedyś przyszedł do mnie młody człowiek, pracujący w firmie handlowej, po mocno zakrapianym alkoholem spotkaniu z kontrahentami. Był załamany, bo następnego dnia po tym spotkaniu obudził się i pamiętał jedynie fragmenty z tego co zostało na nim ustalone. Uratowało go to, że nie był tam sam, ale bardzo wstydził się zapytać bardziej trzeźwego kolegę, co zostało tam ustalone. Na pewno niepokój powinny budzić także: przypadki samotnego sięgania po alkohol przez osoby, które dotychczas piły alkohol wyłącznie w sytuacjach towarzyskich, ukrywanie swojego picia przed bliskimi, nieudane próby zaprzestania lub ograniczania picia alkoholu, itp. Takich sygnałów ostrzegawczych nie wolno lekceważyć.
Gdzie trzeba się wtedy udać po pomoc? Do lekarza, psychologa, psychiatry?
Najbardziej kompetentni w tych sprawach nie są ani lekarze, ani też psychologowie, lecz odpowiednio przeszkoleni i posiadający certyfikaty specjaliści terapii uzależnień. Niestety, wiedza przeciętnego lekarza na temat alkoholizmu jest niewiele większa niż przeciętnego przechodnia, a w przypadku psychologów jest podobnie. Bardzo często jest tak, że udzielając różnych „światłych” i często nieprofesjonalnych porad lekarze czy psychologowie szkodzą osobom uzależnionym. Na przykład nie rozpoznają uzależnienia od alkoholu, lecz zaczynają u nich leczyć depresję, dają na to różne leki, niejednokrotnie uzależniające. Utwierdzają ludzi w błędnym przekonaniu, że mają depresję albo nerwicę, a tymczasem źródłem ich problemów zdrowotnych czy rodzinnych jest alkoholizm (uzależnienie od alkoholu).
Wiele osób bagatelizuje problem nadużywania alkoholu. Piją dwa piwa czy dwie lampki wina dziennie i nie widzą w tym nic złego. Skąd się bierze wysoka społeczna tolerancja dla nadużywania alkoholu?
Wszystko zależy od celu spożywania alkoholu. Jeżeli ludzie robią to głównie po to, żeby zmienić swoje samopoczucie, to jest to niebezpieczne. Ale jeśli ktoś raz na jakiś czas napije się piwa ze znajomymi czy nawet upije się u cioci na imieninach, to nie można automatycznie w jego przypadku mówić o alkoholizmie. Choć oczywiście ja takiego zachowania nie mogę propagować i pochwalać. Niektórzy ludzie są tak skonstruowani, że będą mogli bez większych, widocznych szkód regularnie spożywać alkohol aż do późnej starości, zatrzymując się na określonej satysfakcjonującej ich dawce, np. lampce wina czy nawet setce wódki. Ale będą też i ludzie, którzy uzależnią się szybko i głęboko, ponosząc przy tym bardzo duże szkody. Z jednej strony nie można więc alkoholu demonizować: spożywanie go w granicach rozsądku to ludzka rzecz. Z drugiej strony nie można też zapominać o jego ciemnej stronie, czyli fakcie, że nawet sporadycznie przyjmowany alkohol generalnie działa szkodliwie na organizm (może zatem spowodować jakieś szkody zdrowotne, choć wcale nie musi).
Czy prawdą jest, że kobiety łatwiej uzależniają się od alkoholu od mężczyzn?
Tak, kobiety inaczej reagują na alkohol i łatwiej uzależniają się, z uwagi na swoją fizjologię, choć według statystyk zdecydowaną większość alkoholików stanowią mężczyźni. Brytyjskie badania z 2016 roku wykazały, że ryzyko dla zdrowia związane z piciem alkoholu nie różnicuje wyraźnie mężczyzn i kobiet. Określiły one, że tzw. „rozsądne” picie alkoholu, to zarówno w przypadku kobiet jak i mężczyzn, wypijanie maksymalnie 14 porcji alkoholu tygodniowo (gdzie 1 porcja zawiera 10 ml lub 8 g czystego alkoholu – przyp. red.). Niestety z badań wynika, że spożycie alkoholu przez młode Polki (20-40 lat) w ostatnich latach wyraźnie się zwiększyło. To bardzo zły prognostyk z perspektywy zdrowia publicznego, bo są to przecież kobiety w wieku rozrodczym. Picie kobiet to wynik dokonujących się na naszych oczach zmian kulturowych. Coraz więcej kobiet robi dziś karierę, przez co odkłada na później zakładanie rodziny, dzieci, małżeństwo. Są to często kobiety dobrze wykształcone, zamożne i dobrze „ustawione” w życiu, które pełnymi garściami korzystają z tego życia. Chętnie sięgają po alkohol, a część się niestety uzależnia.
Rozmawiał Wiktor Szczepaniak (zdrowie.pap.pl)