Historia Marka Isańskiego

Przedsiębiorca, po blisko 20 latach zmagań, został oczyszczony z zarzutów i otrzymał zwrot 7 milionów odsetek. Od Skarbu Państwa żąda jednak kolejnych 157 milionów odszkodowania.

​W latach 90. Marek Isański stworzył Towarzystwo Finansowo Leasingowe. Firma leasingowała autobusy dla PKS, zatrudniała 40 pracowników i miała miliony złotych zysku rocznie. W roku 1996 Isański został jednak oskarżony o oszustwa i aresztowany na trzy miesiące. Cztery lata później Urząd Skarbowy w Zielonej Górze stwierdził, że TFL oszukiwało przy naliczaniu zwrotu VAT – poszło o to, że TFL siedzibę miało w Zielonej Górze, a autobusy kierowcy PKS przejmowali w Sanoku. Gdyby robili to w Zielonej Górze, wszystko byłoby w porządku.

Firma odwoływała się od tego orzeczenia wielokrotnie, a kolejne wyroki przechylały szale zwycięstwa z jednej na drugą stronę. Ostatecznie TFL nie wytrzymało ciężaru domiarów podatkowych, które łącznie wyniosły 20 mln zł. Dopiero wyrok z 2012 roku ostatecznie stwierdził, że urzędnicy w rażący sposób złamali prawo. Nie jest to koniec procesów Isańskiego z polskimi urzędami.

– Najgorsze jest to, że to był zwykły błąd urzędnika najniższego szczebla, który zakwestionował wszystkie wcześniejsze wnioski kontrolne urzędu skarbowego. Mieliśmy stałe kontrole i wszystko było ok. Potem przyszedł jeden człowiek i stwierdził, że wszystko, czego dotknąłem, to ukradłem. Od kiedy zapadła decyzja, że spółka niesłusznie naliczała zwrot VAT, absolutnie wszyscy – z naczelnikami i ministrem – stanęli za tym urzędnikiem – opowiada Marek Isański.

W 2002 roku właściciel TFL wygrał w Naczelnym Sądzie Administracyjnym. Zgodnie z ówczesnym prawem wystąpił wtedy o odszkodowanie do ministra finansów. Zamiast rekompensaty dowiedział się jednak, że w sprawie interweniował prokurator generalny i Sąd Najwyższy uchylając wyrok NSA. Oznaczało to, że nie przysługuje mu już prawo do zaskarżenia poprzednich decyzji. Przez kolejne kilkanaście lat musiał natomiast na nowo przekonywać sądy, by dały mu możliwość dochodzenia swoich praw. Isański żąda teraz od państwa kwoty 157 mln zł odszkodowania za doprowadzenie TFL do upadku. Skąd ta suma?

– To jest odpowiedź na pytanie: gdzie byłaby moja firma, gdyby nie działania skarbówki? To naprawdę ostrożny szacunek. Utracone korzyści wyliczyliśmy, symulując zarobki spółki w latach, kiedy nie mogła ona funkcjonować przez bezprawne postępowanie urzędników. I to przy założeniu, że nie zwiększamy udziału w rynku, a tylko utrzymujemy kontrakty, które już mieliśmy. Do tego doliczyliśmy jeszcze straty w majątku należącym do spółki. Moim absolutnym obowiązkiem jest domaganie się ponad 150 mln zł. Jednak zupełnie spokojnie mógłbym wnioskować o 500 czy 800 milionów. Mam nadzieję, że może wreszcie kimś to wstrząśnie. Dla mnie jednak ważniejsze jest, by dzieciom ostatecznie wykazać, że ojciec nie kradł – tłumaczy założyciel TFL. Jak sam podkreśla, w tej kwocie nie uwzględnia zadośćuczynienia za bezprawny areszt, bo ta sprawa się przedawniła.

– Formalnie sprawa już się zakończyła. Na finiszu jest ekspertyza weryfikująca kwotę. Nie mam jednak złudzeń, że ewentualne zwycięstwo nie zakończy jeszcze sprawy, bo zapewne prokuratoria będzie się odwoływać od wyroku. Ale na wiosnę tego roku powinniśmy już usłyszeć orzeczenie sądu – przewiduje Marek Isański.

Przedsiębiorca nie ukrywa rozgoryczenia faktem, że jego zdaniem w Polsce do dziś przedsiębiorcy są traktowani podejrzliwie, a czasami jak zwykli oszuści.

Źródło: money.pl

Ela Makos

Autor

Ela Makos

Polecamy

Powiązane Artykuły