Radek Liszewski: Nie zatańczę dla was na stole

Weekend zespołu ”Weekend” zaczyna się w poniedziałek. To dzień dla rodziny i choćby nie wiadomo, co się działo, muzyków nie ma wtedy dla świata

Nie masz dosyć śpiewania w kółko jednej i tej samej piosenki? Zbigniew Wodecki powiedział, że po latach śpiewania hitu o pszczółce Mai, nie może jej słuchać …
Radek Liszewski, lider zespołu „Weekend”:
I tu pada magiczne stwierdzenie „po latach”. „Ona tańczy dla mnie” zaczęła podbijać rynek dopiero od wakacji. Musiała być w repertuarze imprezy jak amen w pacierzu. Oczywiście nie w naszym wykonaniu, mam na myśli relacje DJ-ów, którzy dzwonili do mnie z całej Polski: „Stary, co ty zrobiłeś? Nie ma miejsca w Polsce, gdzie przynajmniej raz w ciągu wieczoru nie leci twoja piosenka”.

Potwierdzam. Ostatnio w kultowym, krakowskim klubie „Feniks” (jeden z najsłynniejszych dancingów za czasów PRL – przyp. red.) słyszałam podczas jednego wieczoru „Ona tańczy dla mnie” siedem razy…
Cóż. Na dobrą sprawę moglibyśmy zacząć się nudzić tą piosenką, ale tak się nie dzieje. Wodecki mówił przez pryzmat lat, a w naszym przypadku ogromna popularność tego kawałka trwa od kilku miesięcy. Kiedy pierwsze nutki uderzają w pianino, na sali słychać wielki huk. I się zaczyna… Jest w tym wszystkim niesamowita energia.

Sympatyczny chłopak z sąsiedztwa. Takie robisz pierwsze wrażenie…
Fajnie widzieć świat w fajnych kolorach (śmiech). Przecież i tak, na co dzień, mamy dookoła siebie tyle szarości, że lepiej dorobić sobie jeszcze kilka odcieni. Każdy ma swoje problemy, ale niekoniecznie trzeba je wywlekać na zewnątrz. Lepiej dzielić się czymś pozytywnym.

Jesteś optymistą?
Tak, jestem bardzo pogodną osobą. Nie jest to jakaś otoczka wymyślona na potrzeby PR. Nie, ja po prostu takim człowiekiem – wesołym i pogodnym – jestem. Ludzie, którzy dobrze mnie znają, wiedzą, że uśmiech na twarzy ciągle mi towarzyszy.

A jak sobie radzisz z problemami? Kiedy pojawia się jakiś smuteczek…
Wiadomo, jak już jest, to jest… Gdzieś tam w sercu gniecie. Trzeba się z tym zmierzyć.

Ostatnio chyba jednak nie masz większych powodów do zmartwień?
Nie mam czasu o nich myśleć (śmiech). Moim problemem jest notoryczny brak czasu. Obok ogromnych pozytywów, które mnie ostatnio spotkały, jest też tęsknota za rodziną, z którą spędzam niewiele czasu.

Nie dziwię się. Macie mordercze tempo. Ostatnio w Krakowie, po południu graliście na Rynku Głównym, wieczorem w klubie studenckim, a przed północą tego samego dnia w Nowym Sączu. Jak długo jesteście w trasie?
Od września. Ogólnie to, co się ostatnio dzieje, można określić jednym słowem: wariactwo (śmiech). Zawsze staramy się wracać na jeden dzień w tygodniu w rodzinne strony. To nasza sztywna zasada: wtorek jest nasz! Choćby świat się walił.

Wypada średnio trzy koncerty dziennie?
Nie jest to jakaś stała średnia. Ostatnio jest zapotrzebowanie na nasze występy, jestem pewien, że Tomek (menager zespołu – przyp. red.) wykręciłby i osiem koncertów, ale tego nie zrobi. Trzy występy to jest max. Potem człowiek robi się wykończony. Jesteśmy przecież tylko ludźmi, musimy ładować akumulatorki i złapać oddech. Nie sztuka wyjść na scenę i odbębnić swoje, ale jak taki koncert by wyglądał? Uśmiech będzie sztuczny, a w głowie tylko jedna myśl: „jak najszybciej do łóżka”.

Jaka jest twoja ulubiona wersja „Ona tańczy dla mnie”? W redakcji furorę zrobił jazzujący cover Cezika.
Cezik kojarzony jest z czymś prześmiewczym, a on powiedział mi w czasie osobistego spotkania, że nigdy nie chciał z mojego utworu zadrwić. Był nim zafascynowany i postanowił zaaranżować go w wersji jazzowo-swingowej. Nakręcił do tego klip i cóż, bardzo ciekawie to wyszło. Przeróbek są miliony. Po czesku, angielsku, włosku, z raperami, w wersji reagge, z tańczącym panem prezydentem, jest gra komputerowa. Ciężko ogarnąć, gdzie ta piosenka może jeszcze powędrować i co już się z nią dzieje. Cieszy mnie to, bo to tylko świadczy o tym, jak popularny jest ten kawałek.

Dowiedziałam się o waszym istnieniu z jednego z plotkarskich portali. „Ona tańczy dla mnie” miała już wtedy gigantyczną liczbę odsłon. Jak to się stało, że z kawałka wrzuconego przez was do sieci, zrobił się taki hit? To jakiś spisek firm fonograficznych, jak mówią niektórzy? Wykupiliście super promocję w internecie?
Nie. Dla nas też było to całkowite zaskoczenie. To po prostu magia tej piosenki. Coś, czego ludzie nie potrafią wytłumaczyć – dlaczego akurat te nutki zawładnęły sercami Polaków? Umieściłem klip na naszym oficjalnym kanale na YouTube i już po kilku tygodniach była bardzo duża liczba odsłon. Potem potoczyła się lawina… Zacząłem wszędzie słyszeć ten kawałek. Siatkarze plażowi w Starych Jabłonkach ułożyli do niego układ taneczny. Śpiewali go na stadionie kibice Legii, a potem także inne kluby. A ostatnio komentator skoków narciarskich, podczas zawodów w Wiśle, powiedział, że mamy nowy hymn Polski. I nie jest to już Mazurek Dąbrowskiego (śmiech).

A potem popularność podchwyciły media…
Urzekło je to, że „Ona tańczy dla mnie” jest tak wysoko w zestawieniu najpopularniejszych piosenek na YouTubie.

Jak się czujesz, mając świadomość, że 45 milionów słyszało twoją piosenkę?
To jest totalna abstrakcja. Bo tak naprawdę nie mam realnego wpływu na te liczniki. W połowie drogi myślałem, że popularność utworu będzie przygasać, a jak na razie widzimy, że liczba odsłon dziennie potrafi dojść do pół miliona. To jest coś niebywałego. Każdy próbuje to jakoś zinterpretować, oprawić w swoją ramkę, ale na koniec rozkłada ręce, że nie wie dlaczego tak się dzieje. Mogę się tylko cieszyć, że jestem autorem tej piosenki. Powstała w moim niewielkim studiu, w domowym zaciszu, a cała Polska ją powtarza. Dla mnie to ogromna duma i zaszczyt.

Zespół „Weekend” nie wziął się znikąd…
Tak, ta piosenka to efekt lat pracy. A dokładnie trzynastu lat istnienia zespołu. Jak na razie jest pięknie.

Słyszałam wasze starsze kawałki. Śpiewacie o playboyach z dyskoteki i chłopakach skaczących z przysłowiowego kwiatka na kwiatek. Byłeś niegrzecznym facetem?
A czy to, że ktoś pisze kryminały oznacza, że kogoś zabił? Pisząc piosenki, tworzę fikcyjne historyjki. Oczywiście, dotyczą one pewnych realnych sytuacji, które zdarzają się na imprezach, ale niekoniecznie muszę opowiadać o sobie (śmiech).
Niektórzy pytają, jak to jest, że wcześniej pisałem frywolne piosenki, mogłem nimi kogoś urazić, a teraz powstał hit, który podoba się tak wielu osobom. No cóż, niedługo zmiana kodu – dojdzie czwórka z przodu, a ja chyba jestem jak wino. Im starszy, tym lepszy (śmiech).

Tak, to stara, dobra zasada…
Uważam, że do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć. To nie jest tak, że się „wycwaniłem” i potrafię idealnie wstrzelić w czyjeś gusta. Piszę tak, jak czuję i może to jest ten dobry moment, kiedy innym podoba się to, co tworzę?

Właściwie, zacząłeś grać jeszcze wcześniej niż te trzynaście lat temu.
Gram przez całe życie, odkąd pamiętam. Przed ślubem, po ślubie (śmiech). Zaczęło się od bębnów. Muzyka jest nieodłączną częścią Radka Liszewskiego.

Jestem ciekawa, jakie plakaty wisiały w pokoju, kiedy byłeś nastolatkiem?
A tu się zdziwisz. Iron Maiden, Billy Idol, Kim Wilde, Sandra – tak! Ale to był ten czas, kiedy wszyscy się w niej kochali. Davida Bowiego też miałem na ścianie. Troszeczkę tych idoli było. Taśmy i kasety się kolekcjonowało.

Kasety – dla młodego pokolenia rzecz niepojęta…
Tak. Przy siódmej kopii jakość była wprawdzie fatalna, ale nikt nie narzekał. Jak się tego słuchało… A jak się nagrywało! Pierwszym moim magnetofonem był Kasprzak, kolega miał Grundiga. Pamiętam to jak dziś, w soboty, po godzinie 22 leciała ciekawa audycja. Braliśmy te swoje magneciaki i nagrywaliśmy, co się dało. A najbardziej wkurzało nas, kiedy prowadzący wtrącał swoje komentarze, zanim piosenka się skończyła.

Po drodze do zawodu frontmana były różne inne zajęcia.
Tak, nie wstydzę się tego. Nie wziąłem się z kosmosu – chodziłem gdzieś do szkoły i chodziłem też gdzieś do pracy. Justinem Bieberem nie byłem, nie wykreowała mnie telewizja i nie zapewniła od razu wszystkiego. Sporo pracowałem fizycznie. Pierwszą perkusję kupiłem za ciężką pracę w lesie – przy ścince drzew. Pamiętam, że zarobiłem 990 tysięcy, licząc na tzw. stare pieniądze i za wszystko kupiłem sprzęt. Pracowałem w hurtowni alkoholu. To dopiero było wesołe miasteczko… Można było się dowiedzieć wszystkiego, nie pytając o nic. Było się spowiednikiem i adwokatem przy kasie, a najczęściej psychologiem. Dużo rzeczy robiłem w życiu.

Zespół „Weekend” ma swoje złote zasady, których nigdy nie złamie?
Nie wszystko jest na sprzedaż. Nie pojechalibyśmy do jakiegoś bogatego biznesmena, który wynająłby nas tylko po to, żeby pochwalić się przed kolegami, że zespół „Weekend” zatańczył u niego na stole. Gdyby coś uwłaczało nam jako ludziom, jeśli ktoś by nas nie szanował, nie byłoby mowy o współpracy.

Zagralibyście jednak dla polityków.
Nie gramy dla jakiejś konkretnej frakcji, choć zaśpiewaliśmy 24 koncerty z pewną partią polityczną. Wychodziliśmy grać dla ludzi, już po spotkaniach. To, co było mówione wcześniej, nas nie interesowało. Graliśmy, jak zawsze. Tak do tego podchodzę.

Nie agitowaliście?
Absolutnie nie. Jestem apolityczny. Chcę mieszkać w przyjemnym kraju i tyle z mojego politykowania. Mam swoje lata, więc wiem, co się dzieje, ale czasem robi się słabo, jak człowiek poogląda, to co dzieje się na Wiejskiej.

Masz bardzo dobry kontakt z publiką.
Nie mam patentów. To jest zawsze spontan. Mam jedynie kilka trików, które zawsze wykorzystuję. Wszyscy mi mówią, że mam dobry kontakt z ludźmi. Nie stwarzam dystansu. Chyba dlatego, że jestem otwartym człowiekiem. Moja żona Dorota pracuje w przedszkolu. Dzieci wołają do niej: „Widzieliśmy Radka w telewizji!” Nie nazywają mnie panem, tylko po imieniu. Tak się utarło i mnie to pasuje.

Widziałam twoje stare teledyski. Schudłeś. Niektórzy powiedzieliby: „Radek się wylaszczył”.
Chodzi o to, że teraz lepiej wyglądam? Tak? Tamta forma Radka Liszewskiego trochę mi zbrzydła. Kto chce mieć parę kilogramów za dużo? Schudłem dla zdrowia i samego siebie, dla własnego dobrego samopoczucia. Tak naprawdę, można dojść do dobrej formy tak łatwo, że to się w głowie nie mieści. Trzeba tylko bardzo chcieć. Uderzyć pięścią w stół i powiedzieć: „Tak! Chcę schudnąć! Robię to i tyle!” To trochę tak, jak z rzucaniem papierochów – potrzeba męskiej decyzji. Paliłem sześć lat i rzuciłem nałóg dla głosu. To najważniejsza część mojego ciała (śmiech).

Jest sukces, jest zawiść?
Powiem tak: chciałbym żyć w pięknym świecie i wierzyć, że tego nie ma. Chyba wszyscy by chcieli. Ale trzeba się liczyć z tym, że zazdrość jest nieodzowna. Nie podam tu konkretnych przykładów, ale widzimy zawiść choćby ze strony celebrytów. Zdarza mi się słyszeć niepochlebne opinie tylko dlatego, że robię to, co robię. Zawiść jest tak naprawdę spowodowana chyba ilością wyświetleń na YouTubie, bo każdy chciałby zaistnieć, nieważne, jaką muzykę wykonuje. Moja ciocia z Kanady powtarza: „U nas, jeśli coś uda się sąsiadowi, to jesteśmy z tego dumni. Patrzcie, jakiego mam fajnego znajomego. A w Polsce raczej będą ci życzyć spalenia chałupy”.

A tobie czego życzą?
Dookoła siebie mam cudownych, życzliwych ludzi. W ogóle Sejny są cudowne. To niewielkie, urocze miasteczko, góra 10 tysięcy mieszkańców. Sejny zawsze kojarzyły mi się z miasteczkiem Twin Peaks, gdzie każdy wychodził i mówił „Hi, Will”, „Hi, Tom”. U nas też wszyscy są ze sobą po imieniu. Nawet z burmistrzem. Ciężko wyjść z domu, żeby nie powiedzieć komuś „cześć”. A ja, co bym nie robił, gdzie bym nie był, i tak dla wszystkich jestem Radkiem. A jeśli już mowa o Sejnach, to jeśli będziecie w okolicach Suwałk, koniecznie przyjedźcie tu i spróbujcie kartacza, naszej regionalnej potrawy.

Dyskutujesz z opiniami, że discopolo to kicz i muzyka dla wieśniaków?
Nie ma sensu. Przykład „Ona tańczy dla mnie” pokazuje, że muzyka discopolo, w roku 2013, wygląda tak, a nie inaczej. Używam tych samych sampli, co Dawid Guetta. Jeśli to jest kicz, to wybaczcie… Skoro tyle milionów ludzi tego słucha, czy to oznacza, że w naszym kraju jest tyle kiczowatych ludzi? Nie sądzę. Czy ta część, która próbuje stłamsić muzykę taneczną jest wyznacznikiem dobrej muzyki? Każdy ma inny gust. Jeden lubi rosół, a inny pomidorową. Jeśli 9 milionów ludzi słucha mojej muzyki, a 2 miliony nie słuchają, to jakim prawem ta mniejszość ma prawo mówić, że pozostali są „do bani” i się nie znają? Albo na odwrót. Czy mam prawo powiedzieć, że kawa latte, którą właśnie pijesz jest be i wszyscy powinni pić herbatę, tak jak ja? O tym nie da się tak naprawdę dyskutować. Każdy, kto ma choć trochę tolerancji i dystansu, powinien do takiego wniosku dojść.

Bolą cię takie opinie?
Czasem jest przykro. Zastanawiam się, gdzie byli wszyscy, którzy mnie teraz opluwają, kiedy „Ona tańczy dla mnie” miała 8 milionów odsłon? Nagle, kiedy piosenka stała się bardzo popularna, ktoś nie może tego wytrzymać? Nie wiem, nie ma co ze sobą zrobić i musi mnie zwyzywać od muzycznych śmieci?

Czego byś sobie życzył?
Marzenia są przygaszone. Natłok zajęć nie pozwala mi wybiegać daleko w przyszłość. To, o czym zawsze marzyłem, spełniło się. Nikt nie chce grać w swoim pokoju dla czterech kolegów. Tak się złożyło, że gram dla pełnych sal. Marzyłem, żeby zespół „Weekend” był rozpoznawalną marką i tak też się stało. Sobie mogę życzyć zdrowia, żeby głos wytrzymał. A Ty wiesz czego mogłabyś mi życzyć? Żebym znowu napisał taką popularną piosenkę, jak „Ona tańczy dla mnie” (śmiech). Nie będę hipokrytą, który udaje, że tak nie myśli. Każdy mnie pyta, co dalej, a ja odpowiadam: „Przyjdzie na to czas, że Radek siądzie w studiu i coś napisze”. Kto wie, co jeszcze przede mną? Czas pokaże. Mam nadzieję, że ludzie nie będą zawiedzeni.

Miałeś okazję zatańczyć z nią do swojej piosenki?
Tak, miałem okazję. Po „Sylwestrze z Polsatem” byłem z żoną na afterparty i DJ, najzwyczajniej w świecie, zagrał naszą piosenkę. Bawiliśmy się wszyscy.

Rozmawiała: Joanna Jałowiec

Redakcja Magazynu
Polecamy

Powiązane Artykuły