Maciej Żurawski: Płacz jest ludzki

Superstrzelec i lubiany piłkarz. Ostatnio znów zrobiło się o nim głośno, po tym jak SLD ogłosiło go swoim kandydatem do Europarlamentu. My pytamy go o męskie sprawy i zakupy z kobietami

Jak wielu poświęceń wymaga kariera sportowca?
Maciej Żurawski: Jeśli uprawiamy sport, to ograniczenia są czymś naturalnym, zwłaszcza, jeśli mamy przed sobą postawiony jakiś cel. Wyrzeczenia są koniecznie: odpowiednie odżywanie, wypoczynek, ciężkie treningi i koncentracja w kierunku tego, co chce się osiągnąć. Wyrzeczenia związane z życiem towarzyskim. Na początku, kiedy jest się dzieckiem, trening traktuje się trochę jak zabawę. W tym pierwszym okresie ma to przede wszystkim cieszyć. Kiedy przychodzi faza dojrzewania: zainteresowanie dziewczynami, imprezami, różne dodatkowe pasje, to osoba, która nie jest sportowcem, ma na to zarówno czas i możliwości. Nie trzeba się martwić o to, że na przykład wypiję drinka, a nie powinienem, bo jestem sportowcem. Najtrudniejszy jest ten wiek, kiedy przychodzą pokusy, młodym człowiekiem miotają różne emocje. A do tego dochodzą jeszcze opinie z zewnątrz. Inaczej jest, kiedy słyszymy: „Słuchaj, jesteś w tym dobry, idź w tym kierunku”, a inaczej kiedy ktoś mówi: „Właściwie, to jesteś przeciętny”.

Co panu dał sport?
Codzienna dyscyplina uczy wytrwałości. Nabywa się też odporności psychicznej. Tak naprawdę, im większy sukces, tym jest się narażonym na większą krytykę. Na przykład Robert Lewandowski. Z jednej strony jest na bardzo wysokim poziomie sportowym, może wejdzie jeszcze wyżej, ale z drugiej – każde jego niepowodzenie, każda seria niestrzelonych bramek, powodują falę krytyki.

I jak sobie radzić z tą falą? Piłkarze mają pod tym względem przechlapane, bo pół Polski śledzi wasze poczynania…
Na to sportowiec, przez ten cały czas trwania swojej kariery, się uodparnia. Potem nie reaguje np. na zaczepki słowne, tak jak przeciętny człowiek. Sytuacje, kiedy jest się dosłownie w ogniu krytyki, bardzo uodparniają, nabiera się odpowiedniego dystansu. W sporcie jest tak, że nie można się załamywać niepowodzeniami. Zwłaszcza działają tak na nas osobiste porażki – nie strzeliłem karnego i cała drużyna wiesza na mnie psy. Czuję się źle, czuję, że zawiodłem, czuję się rozczarowany, itd. Im więcej takich niepowodzeń, tym bardziej taki zawodnik, zwłaszcza młody, może pomyśleć: „Nie no, nie nadaję się, znowu zawiodłem, po co mi to. Ja już tam nie wrócę”. Tymczasem nie wolno się takimi rzeczami zrażać, bo to normalne na każdym etapie kariery. Nie raz się nie strzeliło karnego, nie raz się zagrało słaby mecz, nie raz nie wykorzystało się sytuacji. Zdarzają się bramki samobójcze, które były, są i będą.

Tylko jak tego samobója przełknąć?
W sporcie są i zwycięstwa, i porażki. Najważniejsze jest to, co następne. Jeśli zawiedliśmy w jakimś momencie, to możemy w kolejnym spotkaniu zwyciężyć. I wtedy, to co już było, nie ma znaczenia. Tak jest też w życiu, są wzloty i upadki.

Nie tęskni pan za tymi czasami, kiedy był pan w ogniu wydarzeń, kiedy chociażby Wisła Kraków miała swój złoty okres. Sportowcy wcześnie przechodzą na emeryturę…
To jest szerszy problem. Kariera sportowca nie jest długa. Większość sportowców zarabia jakieś tam pieniądze, ale kiedy kończą karierę, muszą poszukać sobie nowego zajęcia. To jest problem, bo tak naprawdę bardzo trudno się odnaleźć w codziennym życiu. Ten pierwszy rok po zakończeniu kariery jest rokiem bardzo przełomowym, gdzie jest mnóstwo rozmyślania na temat, co dalej i szukania nowej drogi życiowej. Ci na wysokim poziomie sportowym przynajmniej czerpią z tego profity finansowe, ci gdzieś tam niżej zarabiają, ale potem zaczynają się schody.

Jak pan czuł się po zakończeniu kariery?
Miałem bardzo trudny okres. Propozycję zostania skautem w Wiśle Kraków dostałem jeszcze zanim skończyłem grać. I nawet się nie zastanawiając powiedziałem „nie”. Teraz wiem, dlaczego tak powiedziałem. Wtedy jeszcze byłem w szatni, na boisku, grałem mecze. Moje myśli jeszcze nie przeszły na normalne życie. Skończyłem grać, usiadłem w domu. Pierwszy miesiąc odpoczywałem, ciesząc się, że wreszcie, po kilkunastu latach dyscypliny, mam większy luz.

Długo cieszył się pan tą beztroską?
Minął miesiąc, znowu usiadłem w fotelu i myślałem: co dalej? Dużo rozmawiałem ze swoją żoną, która jest psychologiem. Po 4 czy 5 miesiącach, sam zadzwoniłem do Wisły, pytając, czy propozycja jest nadal aktualna. Tyle czasu musiało minąć, żebym przerobił w głowie te wszystkie zmiany. To, że teraz jest inny etap, że muszę zamknąć pewien okres. Co jakiś czas odzywało się we mnie jednak takie myślenie, jakbym był piłkarzem. To bardzo trudne. Wraca się do tego, a jeszcze czasem pojawiają się informacje zwrotne typu: „Kurde Żuraw, ty powinieneś jeszcze grać! Zobacz, jak ty wyglądasz.” Z jednej strony jest to miłe, bo człowiek myśli sobie, fajnie że tak mówią, a może by jeszcze spróbować. Już wiem, że nie, ale mimo wszystko myślę sobie, a może jednak? Może spróbuję, jeszcze rok. Tak naprawdę , to nie jest fajne uczucie. Bo niby poukładaliśmy sobie pewien etap w głowie, a tu nagle takie opinie.

Może po prostu piłka nożna to miłość na całe życie…
Tak, to jest to, na czym człowiek tak naprawdę się najlepiej zna. Mając w pamięci swoje doświadczenia, współczuję w pewien sposób tym zawodnikom, którzy kończą karierę. Nie chcę wszystkich wrzucać do jednego worka, bo pewnie są tacy, którzy płynnie przechodzą na emeryturę. Natomiast wiem, że szereg zawodników ma z tym spory problem, w sensie przynależności.

Czy coś czego nauczył się pan w sporcie, może przydać się w Europarlamencie? SLD ogłosiło niedawno, że będzie pan ich kandydatem.
Nie ukrywam, że polityka jest dla mnie nowym obszarem. Na pewno niełatwym. Tor, po którym chcę się poruszać, to oczywiście sport. Myślę, że byłbym trochę sztuczny, gdybym powiedział, że zajmę się redukcją dwutlenku węgla w Europie. Mamy Komisję Kultury i Edukacji, gdzie jednym z punktów działań jest szerzenie sportu wśród dzieci i młodzieży. To jest obszar, w którym mogę się poruszać, a przede wszystkim dbanie o dofinansowanie w tym zakresie. Na pewno jest tam co robić. Pamiętam, jak sam zaczynałem. Nie było boisk, a te lepsze były zarezerwowane dla drużyny seniorów. Dostępność sprzętu sportowego była niska. Buty Nike czy Adidas można było ewentualnie zobaczyć w sklepach na zachodzie. Ja biegałem w gumowych korkotrampkach, a jak dostałem buty Adidasa, za duże o dwa numery i jeszcze z dziurą, to był szczyt szczęścia! Teraz są możliwości, problem tkwi w tym, że nie każdego na nie stać. Orliki są słabo zagospodarowane. Chciałbym zająć się równym dostępem do sportu dla dzieci, a przecież talent nie zależy od zamożności rodziców. Kiedyś młodzież bardziej garnęła się do sportu. Teraz dzieciak wcieli się w rolę Messiego na komputerze i to mu wystarczy. To jest kolejny problem. Wysiłek fizyczny bardzo mocno odstresowuje, więc nawet w tym kontekście promowanie lekcji wf pełni bardzo ważną rolę. To są tematy, które można poruszyć i zaszczepić w komisji, która poprzez głosowanie, może te rzeczy przełożyć na konkretne działania i wdrożyć w życie. Uważam, że warto nad tym popracować.

Nie obawia się pan wciągnięcia w machinę administracji, tego, że znowu będzie mało czasu prywatnego?
Jestem na to gotowy. Czy się boję? Trochę niepokoju jest, ale bardziej na zasadzie strachu przed czymś nowym. Uważam, że stres powinien być, bo jeśli ktoś jest zbyt pewny siebie, to łatwo się można przejechać. We mnie stres wzmaga koncentrację, chęć do poznawania nowych dziedzin i uczenia się.

Spotkał się z pan zarzutami, dlaczego lewica, dlaczego „czerwona” strona?
Tak. Programy różnych partii w wielu punktach tak naprawdę są zbieżne. Wiele ugrupowań chce tego samego, tylko trochę w inny sposób. Tak się złożyło, że dostałem propozycję od lewicy. Zastanowiłem się nad tym dogłębnie, dużo rozmawiałem, co mógłbym, jak i gdzie zdziałać. Myślę, że temat sportu nie jest związany z lewicą czy prawicą. Nie przejmuję się głosami krytyki i chcę robić swoje, tym bardziej, że nie jestem członkiem partii, więc to nie jest tak, że muszę do końca zgadzać się z programem politycznym sojuszu.
Walka z bezrobociem i tworzenie nowych miejsc pracy dla młodych interesuje nas wszystkich. Jestem za tym i chciałbym, żeby tak było. Natomiast, jako sportowiec, jestem przeciwny legalizacji marihuany.

Co innego polityka w europarlamencie, a co innego u nas…
Fakt faktem, że nie interesują mnie przepychanki i rozgrywki na naszym podwórku. Nie chcę w tym uczestniczyć.

Niewiele osób wie, że w międzyczasie zajął się pan modą…
1,5 roku temu wszedłem w spółkę z projektantem Wojtkiem Onakiem i wspólnie poprowadziliśmy markę modową Poligon. Trudna branża w Polsce, a szczególnie w Krakowie. Mieliśmy butik, ale go zamknęliśmy, ubrania były dostępne przez jakiś czas w internecie. Obecnie firma jest w zawieszeniu, bo i ja i Wojtek nie mamy teraz czasu, żeby się tej działalności poświęcić na tyle, na ile ona wymaga zaangażowania. Trochę mi szkoda, natomiast było to najbardziej rozsądne wyjście w tym momencie. Być może za jakiś czas do tego wrócimy.

Interesował się pan modą?
Od zawsze. Sklepy to mój żywioł.

Na zakupy chodzi pan sam czy z żoną?
Chętnie z żoną. Nie mam problemu, żeby wejść do damskiego sklepu i poczekać, aż ona skończy mierzyć ubrania w przymierzalni. Chętnie obserwuję, co jest na rynku, co się nosi.

Doradza pan żonie?
Czasem pyta mnie o zdanie, a ja chętnie w tym uczestniczę (śmiech). Moda jest fajna, jest w tym trochę zabawy, a poza tym uważam, że człowiek powinien chcieć dobrze wyglądać. Przecież wtedy dobrze się czuje sam ze sobą. Projektowanie to duża przyjemność, Wojtek był projektantem, ja na początku doradzałem mu w detalach, ale ostatnia kolekcja, która miała zostać zrealizowana, była wymyślona wspólnie. Przebywałem w różnych krajach, widziałem, jak ubierali się ludzie, jakie były skrajności w modzie w różnych częściach świata, więc mam o tym pewne wyobrażenie.

Czy facet powinien dbać o siebie? Kobiety są czasem zniesmaczone tym, że ich mężczyźni spędzają więcej czasu przed lustrem niż one. Narzekają, że za dużo jest metroseksualnych typów.
Może to kwestia powszechności zjawiska? Jak jest czegoś za dużo, to się to nudzi. Jakby było za dużo facetów z trzydniowym zarostem, kurtką motocyklówką i w dżinsach, to też byłyby głosy, że potrzeba więcej delikatności i elegancji. Myślę, że facet powinien dbać o siebie, dlaczego nie? Nawet dla samego siebie.

Co dla pana oznacza pojęcie prawdziwy facet?
Jak mam przed oczami cały ten zbiór cech, to wziąłbym z niego typ zadbanego macho, który jest bardzo zaradny w życiu, zabawny, a przy tym wrażliwy i kiedy trzeba delikatny. Połączyłbym te cechy. Mówi się, że płacz jest niemęski, a według mnie jest po prostu ludzki.

A jakie kobiety się panu podobają?
Oczywiście, najlepie,j żeby kobieta była piękna, zgrabna, inteligentna, świetnie ubrana, ciepła, a jeszcze do tego zaradna. Można byłoby stworzyć ideał, ale każdemu podoba się coś innego. To nie jest tak, że jak widzę ładną dziewczynę, to ona z urzędu mi się spodoba. Są gusta i guściki. Czasami jakiś mały detal twarzy czy figury, może zadecydować, że zwrócę na kogoś uwagę. To oczywiście pierwsze wrażenie, potem jest głos, rozmowa, wnętrze, które mogą spowodować, że to pójdzie w jedną lub w drugą stronę. Do tego dochodzi przyciąganie.

Pan i żona Paulina jesteście do siebie podobni?
Różnie mówią (śmiech). Z jednej strony jesteśmy przeciwieństwami, a z drugiej mamy sporo cech wspólnych. Na pierwszy rzut oka przeciwieństwo jest takie, że na pewno ja jestem bardziej wyciszony, stonowany, a moja żona Paulina, bardziej żywiołowa. Łączy nas to, że każde z nas lubi błyszczeć w towarzystwie, ale każde na swój sposób.

Jaki pan ma przepis na udany związek?
Umiejętność rozmowy, dialogu, wzajemnego zrozumienia. Bardzo często w związku występują problemy w komunikacji. Kobiety często zakładają z góry, że mężczyzna powinien się domyśleć, a to błąd. Facet ma inne postrzeganie i jemu trzeba po prostu dosadnie powiedzieć, czego się od niego oczekuje. Najwięcej kłótni jest z najbardziej błahych powodów. Lepiej jest o wszystkim na spokojnie porozmawiać, niż próbować trzymać w sobie. Jestem osobą skrytą, wolę jakiś problem przetrawić sam, a to nie prowadzi do niczego dobrego, bo druga strona i tak widzi, że coś jest nie tak. Dlatego umiejętność rozmowy, delikatność w tej rozmowie i cierpliwość są bardzo ważne. Kolejna rzecz to staranie się, bo związek nie kończy się tylko na byciu ze sobą. Kiedyś myślałem, że to się tak toczy: mija czas pierwszych fajerwerków, a potem się po prostu jest. Teraz wiem, że trzeba się cały czas starać, bo początkowy ogień gdzieś tam trochę przygasa i trzeba go podsycać. Obie strony muszą sobie dawać do zrozumienia, że im na sobie nawzajem zależy.

Rozmawiała: Joanna Jałowiec

Redakcja Magazynu
Polecamy

Powiązane Artykuły